HOME / BADANIE ŻYCIA I LUDZI / {NR STRONY}
HISTORIA RODZINNA
PACJENTKI
HISTORIE MIŁOSNE
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
BADANIE ŻYCIA I LUDZI
jakaś maniaczka, albo wdowa mająca pójść za mąż, albo jej przedsiębiorstwo wymaga dobrego wyglądu. O przeciętnych matkach i żonach niema co wspominać, bo niema zmian w ich życiu, zawsze ta sama jednostajność. Żony, wogóle kobiety się dziwią, że mężowie nie są im wierni. Porządne kobiety nie mają pojęcia, na jakie pokusy są wystawiani mężczyźni. Żadna porządna kobieta nie jest w stanie użyć tych powabów, jakie używają kokoty. Duma godność własna nie pozwala żadnej żonie tem trzymać męża, czem go trzyma kokota. My znowu nie możemy potępiać kokot, nie jedna, kiedy opowiada swoje życie, wzbudza raczej litość jak pogardę. Postawmy się na miejscu takiej istoty, czy my byłybyśmy lepszemi? Warunki naszego wychowania, od lat dziecinnych wszczepiane zasady moralności, uchraniają nas od tego, ale to nie jest nasza zasługa że jesteśmy porządnymi w takich warunkach, to jest naszym obowiązkiem, tak nie być złodziejem oszustem itp. nie odwracajmy się od tych ofiar społeczeństwa, które są nieszczęśliwemi, a ztarajmy się pojąć warunki ich wychowania otoczenia i litujmy się nad niemi. Kiedy my jesteśmy jeszcze zupełnie niewinnemi i nie mamy żadnych pokus, bo w towarzystwie szanują dzieci rodziców, one już są zprzedawane, albo wypuszczane na zarobek i nie wiedzą, że źle robią, bo ich otoczenie to samo robi, dopiero potem kiedy są starsze, widzą zwój upadek i wiedzą że źle robią, że na świecie są inni ludzie, ale już zapóźno im się cofać. Charakterystyka dwóch typów jednej rassy. Wezwano mnie na massaż na Ulicę Stojańską1 do córki żydowskiego rzeźnika. Schody ciemne, kuchnia ciemna, drzwi wszędzie pootwierane, pokój pierwszy do wszelakiego użytku, drugi mały
1) Ulica Świętojańska w Warszawie.
Komentarze
PROSTYTUCJA. Język opisujący prostytuujące się kobiety był w XIX wieku niezwykle zróżnicowany, a zarazem odzwierciedlający stosunek do tego zjawiska. Najczęstsze było, uchodzące do dziś za neutralne, słowo „prostytutka”. Pejoratywnie nacechowane określenia, obecne także w tekstach publicystycznych, to: kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki czy damy kameliowe. Nazwy nadawano zależnie od pozycji danej kobiety – na przykład słowa „kokota”, „demimondka” czy „dama kameliowa” oznaczały luksusowe prostytutki czy po prostu kobiety utrzymywane przez zamożnych kochanków. Kobiety takie mogły żyć równocześnie z kilkoma zamożnymi sponsorami lub utrzymywać z jednym długotrwałe relacje seksualne wręcz przypominające małżeństwo, oparte na wymianie (niekoniecznie tylko) seksu za koszty (często luksusowego) życia (utrzymanki). Te przeważnie zadbane kobiety miały pieniądze na usługi takie jak masaż. Pamiętnik Marii Jadwigi Strumff świadczy o tym, że była ona świadoma przynależności do tej kategorii niektórych jej pacjentek lub je o to podejrzewała. Prostytucja była na przełomie XIX i XX wieku na terenie zaboru rosyjskiego legalna, choć oczywiście otaczało ją społeczne tabu i prawne regulacje, których oficjalnym celem było zapobieganie chorobom wenerycznych, a nieoficjalnym – jak można przypuszczać – nękanie i stygmatyzowanie prostytutek. Reglamentacja prostytucji, z którą mamy wówczas do czynienia w zaborze rosyjskim, była rozpowszechnionym w Europie systemem kontroli prostytucji. Można było uprawiać ją w domach publicznych; prostytutki mogły być także zarejestrowane jako samodzielne, ale musiały regularnie uzyskiwać wpis do książeczki badań. Starano się je rejestrować i poddawać kontroli medycznej raz na dwa tygodnie. Jeśli w trakcie badania ginekologicznego zarejestrowana kobieta została uznana za chorą na syfilis lub inną chorobę weneryczną, kierowano ją na przymusowe leczenie do szpitala (w Warszawie był to szpital św. Łazarza). By otworzyć dom publiczny, trzeba było mieć pozwolenie władz miasta. Prostytutki miały prawo do środków czystości i ubrań; prawo zakazywało bicia ich i zmuszania do stosunku. Zatrudnianie dziewcząt poniżej osiemnastego roku życia było nielegalne, ale w praktyce nagminne. W domach publicznych Warszawy trzy czwarte dziewcząt miało od piętnastu do dziewiętnastu lat, a te pracujące na ulicy częściej były młodsze, nawet trzynastoletnie. Do dziewcząt w domach publicznych przychodził lekarz i badał je na miejscu, te pracujące samodzielnie musiały zgłosić się do szpitala, a jeśli tego nie zrobiły, na miejsce siłą doprowadzała je policja. Prawdziwy „problem” dla władz, policji i lekarzy stanowiły prostytutki „pokątne”, jak je nazywano, czyli kobiety, które dorabiały prostytucją do głodowych pensji w służbie czy szwalni. Według alarmistycznych artykułów prasowych kobiet tych miało być nawet pięćdziesiąt tysięcy w samej Warszawie, choć z danych, które publikowała „Gazeta Lekarska” w 1871 roku, ze szpitala zajmującego się leczeniem chorób wenerycznych w Warszawie, wynika, że w latach 1867–1869 liczba prostytutek w Warszawie zwiększyła się z 727 do 967. Według Franciszka Giedroycia, lekarza ze szpitala wenerycznego św. Łazarza w Warszawie, opierającego się na księgach szpitalnych i wykazie Komitetu Lekarsko-Policyjnego, w latach 1882–1890 w mieście pracowało około 1,400 lub 1,900 kobiet, z czego większość (np. w 1890 roku 80 proc.) samodzielnie. Większość dziennikarzy i aktywistów uległa panice moralnej. Przekonywali o ogromnej liczbie prostytutek pracujących w Warszawie, opierając się na zupełnie niewiarygodnych statystykach. Od lat 60. XIX wieku istniały zorganizowane w każdym powiecie Komisje Lekarsko-Policyjne, które zajmowały się prowadzeniem obław na „rozpustne kobiety”. Specjalne komitety policyjne inwigilowały kobiety z klas niższych, a te najbardziej według nich podejrzane aresztowano. Każda kobieta, która spacerowała po ulicy sama, a tym bardziej po zmroku, mogła być posądzona o pokątną prostytucję i doprowadzona na przymusowe badanie do najbliższego lazaretu, a następnie aresztowana lub wychłostana. Kobiety z klasy robotniczej, które zostały uwiedzione albo zgwałcone, często nie widziały innej drogi zarobkowania niż prostytucja. Opinia publiczna była bezlitosna, podobnie jak prawo. „Reglamentacja traktuje kobietę jak rzecz” – pisała Maria Turzyma, redaktorka naczelna „Nowego Słowa” – „tu panem życia i śmierci dla kobiety jest policjant. Jeśli raz jeden dostała się w ręce policji, już jest żywcem pogrzebana” (I Zjazd Kobiet, „Nowe Słowo” 1905, nr 20). Do takiego rejestru łatwo było trafić, wypisać się z niego prawie się nie dało. Większość legalnych prostytutek stanowiły młode dziewczyny z proletariatu. „Pracownica ma dwie drogi do wyboru” – pisał w feministycznym „Nowym Słowie” lekarz Stanisław Kelles-Krauz – „nędzę lub sprzedawanie swego ciała. Wybiera zwykle tę ostatnią i wstępuje też do szeregu prostytutek” (Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458) Według dostępnych danych statystycznych, opublikowanych w 1889 roku przez rosyjski Centralny Komitet Statystyczny, prostytutki często były sierotami, które straciły przynajmniej jednego rodzica. Na ogół kobiety pracowały w tym zawodzie krótko. W 1889 roku w Królestwie Polskim ponad 70 proc. dziewczyn pracowało w zawodzie mniej niż pięć lat. Narracja na temat powodów podjęcia tej pracy zwykle dzieliła się na dwa nurty. W jednym twierdzono, że prostytutki to kobiety zepsute moralnie, które do podjęcia tego zawodu pcha wrodzona rozwiązłość, lenistwo i niezdolność do myślenia perspektywicznego. Kobiety dobrowolnie świadczące usługi seksualne za pieniądze były w dyskursie publicznym i medycznym często oskarżanie o choroby psychiczne, szczególnie moral insanity – czyli brak zdolności do rozumienia i działania w zgodzie z wartościami moralnymi i histerię. Pisali o tym lekarze, specjaliści od zdrowia publicznego, tacy jak Franciszek Giedroyć, i lekarze zajmujący się opieką nad prostytutkami, jak Maria Grzywo-Dąbrowska. Teorie moral insanity pojawiały się w tekstach kryminologów antropologicznych, takich jak Cesare Lombroso albo Paulina i Benjamin Tarnowscy. W kontrdyskursie (przyjmowanym szczególnie przez emancypantki) prostytutki przedstawiano jako ofiary nędzy i głodu, a często także oszustw „handlarzy żywym towarem”, czyli mężczyzn (zwykle Żydów), rekrutujących młode dziewczyny do pracy za granicą, a następnie sprzedających je do domów publicznych. W rozumieniu emancypantek prostytutka zawsze była ofiarą – wskutek okoliczności czy wprost – z powodu męskiego pożądania i patriarchalnej kultury. Należało jej pomóc porzucić tę profesję. Jednocześnie w dyskursie tym prostytutki, szczególnie te z klasy robotniczej, umożliwiały mężom kobiet z klasy wyższej zaspokajać swoje potrzeby seksualne poza domem. W tym sensie wspierały zwalczaną przez emancypantki „podwójną moralność”. Przy okazji także prostytutki oskarżane były o roznoszenie chorób przenoszonych drogą płciową, czyli bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia mieszczańskich żon i ich dzieci. Ta wieloczynnikowa diagnoza społeczna sprawiała, że, jak pisała Magdalena Gawin, „feministki były bez wyjątku zwolenniczkami abolicji. Chciały zamknięcia domów publicznych, zaostrzenia kar dla stręczycieli i szeroko zakrojonych kampanii społecznych zwiększających świadomość społeczną w tym temacie”. Prostytutki nazywano także „białymi niewolnicami”, by podkreślić, że ich los był równie fatalny jak los czarnych niewolników w krajach takich jak Stany Zjednoczone. „Białe niewolnice” miały być ofiarami „handlu żywym towarem”, czyli wywożenia przez zorganizowane grupy przestępcze niczego niepodejrzewających młodych kobiet do przymusowej pracy seksualnej w Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. Panika związana z „handlem żywym towarem” miała wydźwięk antysemicki, ponieważ o porwania oskarżano zwykle polskich Żydów. O „niewolnicach” pisano też, by podkreślić ich rozpaczliwe położenie (zgodnie z narracją, że powodem tej profesji jest jedynie nędza albo choroba psychiczna). Stanisław Kijewski stwierdził w feministycznym „Sterze” w 1910 roku: „współczesna biała niewolnica to biedna istota ludzka, pozbawiona godności, szacunku i wszelkich środków do uczciwego, normalnego życia. To ta nieszczęsna, pohańbiona prostytutka, o której się nie mówi w przyzwoitym towarzystwie, która odepchnięta i wzgardzona rzuconą jest w niewolę z jednej strony (…) nędzy, chłodu i głodu, a z drugiej – w niewolę chuci zmysłowej współczesnego mężczyzny” (Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster” 1910, nr 11–12, s. 358). Refleksja Zofii Nałkowskiej, w jej debiutanckiej powieści Kobiety, różni się od narracji znanych z prasy: „Przecież to bardzo proste: kokota sprzedaje się jednorazowo – i lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka, nawet pensjonarka z domu publicznego, ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (chociaż do śmierci nie zrozumiem, jaki logiczny związek zachodzić może między ilością kochanków i żądaniem poszanowania w kobiecie praw ludzkich), i że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt, że pierwsza umrzeć może na syfilis, a druga przy dziecku – albo – o ile z powodu braku posagu nie dostanie męża – na blednicę czy suchoty” (Kobiety, Warszawa 1976, s. 121–122; A. Dubrowski, Prostitucija v Rossijskoj imperiipo obsledovaniju 1-go avgusta 1889 g., S. Petersburg 1891; Magdalena Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Warszawa 2003; Franciszek Giedroyć, Prostytutki jako źródło chorób wenerycznych w Warszawie (w ciągu ostatnich lat kilku), Warszawa 1892; Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004; Alicja Urbanik-Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Warszawa 2021).
WYCHOWANIE. Wychowanie dzieci w XIX wieku było tematem komentowanym i omawianym, zarówno przez prasę, działaczy społecznych, pedagogów, lekarzy, jak i poradniki i kodeksy obyczajowe. Jego podstawą były jasno określone role matki, ojca i dzieci. Rodzice mieli stanowić przede wszystkim dobry przykład i wzór do naśladowania, a dzieci miały uczyć się precyzyjnie go odwzorowywać. Jeśli zachowywały się źle, nie przestrzegały społecznych norm, nie były posłuszne, wskazywano jako przyczynę złe zachowanie matki i ojca względem siebie lub świata zewnętrznego (Józef Chmielowski, Prawidła wychowania domowego. Kilka uwag dla rodziców, Wadowice 1887). Drugim filarem domowego wychowania była edukacja dzieci, która polegała na przygotowaniu synów do nauki w szkole, a dla córek była podstawowym i jedynym źródłem wiedzy. (Jadwiga Hoff, Rodzice i dzieci – norma obyczajowa na przełomie XIX i XX wieku, w: Kobieta i kultura życia codziennego wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 1997, s. 59–70; Irena Adamek, Przygotowanie dzieci do szkoły w warunkach rozwijającego się wychowania przedszkolnego na ziemiach polskich [druga połowa XIX wieku – 1918 rok], Kraków 1999). Pod koniec XIX wieku w publikacjach z zakresu wychowania pojawiały się nieporuszane dotąd kwestie: odżywiania dzieci, higieny, pielęgnacji niemowląt oraz odchodzenia od kar cielesnych jako podstawowego środka wychowania (Leon Wernic, Praktyczny przewodnik wychowania, Warszawa 1891). Stopniowo w poradnikach zaczęto wprowadzać pojęcia szacunku do dzieci i uznania ich praw. Przemoc fizyczną łączono z późniejszą agresją młodych ludzi. W zamian zalecano stosowanie upomnień i przeprowadzanie rozmów, kary cielesne traktując jako rozwiązanie ostateczne (Aneta Bołdyrew, Kara i strach w wychowaniu dzieci w polskich rodzinach w XIX w., „Dziecko krzywdzone” 2009, nr 3, s. 1–8). Można dostrzec wyraźną dysproporcję w stosunku do zaangażowania rodziców w proces wychowania – znacznie większy wpływ na dzieci miały matki, szczególnie do wieku nastoletniego (Ewald Haufe, Dziecko i rodzina. Wskazówki kształcenia domowego dla matek, wolny przekład z niemieckiego, Warszawa 1892). Ojciec znajdował się na marginesie życia domowego – służył raczej wyłącznie jako wzór postępowania i interweniował w przypadku wymierzania kar. W zamożniejszych rodzinach istotną rolę w wychowaniu dzieci odgrywały również służące, bony i guwernantki. W tradycyjnej rodzinie przełomu XIX i XX wieku nadal (w stosunku do lat poprzednich) wszyscy jej członkowie zobowiązani byli działać na rzecz gospodarstwa domowego, z pominięciem swojej indywidualności i bezwzględną podległością wobec figury ojca (Krzysztof Jakubiak, Życie i wychowanie w rodzinach polskich w XIX i na początku XX wieku, „Kultura – Przemiany – Edukacja” 2017, t. 5, s. 77–92; Zofia Jabłonowska, Rodzina w XIX i na początku XX wieku, w: Przemiany rodziny polskiej, red. J. Komorowska, Warszawa 1975, s. 52–71). Zachodzące w XIX stuleciu zmiany gospodarcze i społeczne, a szczególnie intensywne uprzemysłowienie miast i migracja do nich młodych (często samotnych) osób, kobiet i mężczyzn, wpływała stopniowo na zmianę tradycyjnego modelu rodziny. Małżeństwa były zawierane z dala od krewnych i rodzinnych miejscowości, a rodzina jednopokoleniowa stopniowo zastępowała wielopokoleniową. W związku z tym, w przypadku nieobecności ojca, tak jak w rodzinie Marii Jadwigi Strumff, brak oczywistego zastępczego przedstawiciela władzy męskiej w rodzinie (dziadka, wuja) owocował częstymi przypadkami przeniesienia ciężaru zarówno wychowania, jak i utrzymania rodziny na kobietę-matkę. Problem nieobecności ojca oraz próby pogodzenia przez matkę tych dwóch niezbędnych do przetrwania rodziny ról osłabiały relację między rodzicem a dzieckiem i negatywnie mogły wpływać na rozwój młodych ludzi. Brak kulturowego wzorca mężczyzny w rodzinie wpływał na wychowanie młodych mężczyzn, przygotowanie ich do dorosłego życia i wpojenie określonych postaw moralnych (Ferdynand Nicolay, Dzieci źle wychowane, Warszawa 1891). To matki odpowiedzialne za dzieci, starały się zaspokajać wszystkie ich potrzeby, często w skrajnych sytuacjach nadwyrężając zdrowie i naginając prawo. Próby moralnego kształtowania dorastających dzieci, dawania im „lekcji życiowych”, zmuszenia do rozpoczęcia samodzielnego życia to zapewne tylko jedna z wielu możliwych postaw, jakie przyjmowała kobieta w sytuacji samotnego macierzyństwa (Krzysztof Jakubiak, Monika Nawrot-Borowska, Rodzina polska w XIX wieku jako środowisko wychowawcze i jej funkcja edukacyjna, „Studia Pedagogica Ignatiana” 2016, t. 19, s. 15–46). Osiągnięcie przez młodego mężczyznę pełnoletności, zgodnie z prawem Królestwa Polskiego w wieku dwudziestu jeden lat, nie oznaczało jeszcze pełnego usamodzielnienia się. Wyznaczało je raczej opuszczenie domu rodzinnego, rozpoczęcie życia na własny rachunek oraz znalezienie żony. Opiekuńczość, pobłażliwość oraz zapewnienie utrzymania często opóźniały ten proces, wpływając negatywnie na relacje rodziców i dzieci. „Przez tyle lat ograniczali się rodzice, oszczędzali i prawie kutwili, jedynie dla tego, ażeby zapewnić niepodległość swemu «klejnotowi» i ażeby mu dać wyższe ukształcenie od tego, jakie sami otrzymali. Czy myślicie, że on poczuwa się za to względem nich do wdzięczności?” (Ferdynand Nicolay, Dzieci źle wychowane). Maria Strumff słusznie zauważa istotną lukę w wychowaniu młodych mężczyzn w XIX wieku, czyli brak przygotowania do założenia własnej rodziny. Podczas gdy przy wychowaniu córek kwestia powinności małżeńskich była jego niezbędnym i nieuniknionym elementem, często poruszanym także w publicystyce (Klementyna Hoffmanowa, Pamiątka po dobrej matce, czyli ostatnie jej rady dla córki, Warszawa 1855; Eleonora Ziemięcka, Myśli o wychowaniu kobiet, Warszawa 1843; Izabela Moszczeńska, Co każda matka swojej dorastającej córce powiedzieć powinna, Warszawa 1904), w przypadku synów temat ten nie był w ogóle eksplorowany. Przed przyszłymi mężami nie stawiano wymogów dotyczących powinności wobec żony, wychowania dzieci, pracy w gospodarstwie domowym (Anna Landau-Czajka, Przygotowanie do małżeństwa według wybranych poradników z XIX i XX wieku, w: Kobieta i małżeństwo: społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2004). Wychowanie chłopców sprowadzało się przede wszystkim do kwestii związanych z przyszłą edukacją zawodową nabywaną poza domem oraz zarobkowaniem. Wychowania własnych dzieci w edukacji młodych mężczyzn właściwie nie poruszano, zadanie to spoczywało w całości na matce (M.I. [Maria Ilnicka] Wychowanie domowe, „Bluszcz” 1894, nr 10, s. 74–75). Ojciec miał wpływać na kształtowanie charakteru dzieci poprzez swoje zachowanie i postawę życiową, jako autorytet i osoba reprezentująca rodzinę na zewnątrz. W zakresie relacji małżeńskich tłumaczono w zasadzie tylko kwestie seksualności, a i to w okrojonej formie (Monika Nawrot-Borowska, Sprawy tajemne i nieczyste. Rola rodziny w wychowaniu seksualnym dzieci w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku w świetle poradników. Zarys problematyki, „Wychowanie w Rodzinie” 2013, t. 7, s. 127–158). Uczono przede wszystkim pojęcia czystości, rozumianej dwojako: zarówno jako higiena ciała, jak i moralność, wyzbycie się grzechu. Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęto realizować rzetelne uświadomienie dzieci (Izabela Moszczeńska, Jak rozmawiać z dziećmi o kwestyach drażliwych. Wskazówki dla matek, Warszawa 1904; Ellis Ethelmer, Skąd się wziął twój braciszek?, Warszawa 1903). Poradniki dostarczały przykładów rozmów uświadamiających i wskazywały na kluczowe momenty przekazywania dzieciom informacji dotyczących ich seksualności. Edukacja seksualna dorastających mężczyzn przebiegała w wieku nastoletnim, przede wszystkim w środowisku ich rówieśników, ale również służących (Izabela Moszczeńska, Czego nie wiemy o naszych synach, fakta i cyfry dla użytku rodziców, Warszawa 1904, s. 22–31). Z tą drugą grupą wiązała się również inicjacja seksualna, często za przyzwoleniem pań domu, a bez zgody samych służących (Alicja Urbanik-Kopeć, Instrukcja nadużycia, Katowice 2019, s. 171–176). Na przełomie XIX i XX wieku powstały również pierwsze filmy pornograficzne, a w obiegu krążyły erotyczne pocztówki, rysunki i fotografie, które również dostarczały wiedzy zainteresowanym. Podobnie, jak w przypadku swoich synów, Maria Jadwiga Strumff zwraca uwagę na brak w wychowaniu młodych mężczyzn z pokolenia jej męża elementów związanych z życiem małżeńskim i relacjami z kobietami. Biorąc pod uwagę, że młodość jej męża Hipolita przypadała zapewne na koniec pierwszej połowy XIX wieku, należałoby przyjrzeć się wychowaniu chłopców w rodzinach żydowskich właśnie w tym okresie. Ze względu na traktowanie tematu seksualności jako czegoś grzesznego na ogół decydowano się nie poruszać z dziećmi kwestii uświadomienia i odwlekać „rozbudzenie płciowe”. Dbano w tym celu o odpowiednie odżywianie i zabawy oraz o skromny ubiór. Bardzo surowo traktowano onanizm u dzieci (Monika Nawrot-Borowska, Sprawy tajemne i nieczyste. Rola rodziny w wychowaniu seksualnym dzieci w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku w świetle poradników. Zarys problematyki, „Wychowanie w Rodzinie” 2013, t. 7 s. 133–146). Relacje kobiet i mężczyzn były w różnym stopniu regulowane przez żydowskie prawo religijne, w zależności od zasymilowania ze społeczeństwem polskim. Skupiało się ono raczej na różnych rolach kobiet i mężczyzn w małżeństwie, aniżeli na budowaniu przez nich wspólnoty. Według Talmudu chłopcy uprawnieni byli do ożenku po ukończeniu trzynastego roku życia, a dziewczynki – dwunastego. Kojarzeniem zajmowali się ich rodzice i swat, biorąc pod uwagę przede wszystkim pochodzenie i renomę kandydatek i kandydatów (Zofia Bożymińska, Żydowska narzeczona, żydowska żona. Obyczajowość ujęta w ramy prawa, w: Kobieta i małżeństwo. Społecznokulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2004, s. 119–142). Najważniejszym zadaniem małżonków było sprowadzenie na świat potomstwa. Kobieta w tradycji żydowskiej traktowana była z jednej strony jako naczynie do realizacji zadania prokreacji, z drugiej jako nieczysta, zmysłowa i grzeszna (Zofia Bożymińska, Żydowska narzeczona, żydowska żona… s. 138). Prawo talmudyczne nakazywało małżonkom całkowitą separację fizyczną w momencie menstruacji, a okres ten kończyła wizyta kobiety w mykwie i rytualne oczyszczenie. W swoich zapiskach Maria Strumff używa słowa „samica“, co mogłoby wskazywać właśnie na tę pierwszą funkcję, czysto biologiczną, bezemocjonalną. Z uprzedmiotawianiem kobiet i traktowaniem jako nieczyste wiązała się być może również kreowana przez środowiska antysemickie opinia, że mężczyźni pochodzenia żydowskiego byli odpowiedzialni za rozpowszechnianie w społeczeństwie pornografii i prostytucji oraz handel żywym towarem (Robert Blobaum, „Panika moralna” w polskim wydaniu. Dewiacje seksualne i wizerunki przestępczości żydowskiej na początku XX wieku, w: Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2006, s. 265–276). Prawo żydowskie gwarantowało kobiecie możliwość egzekwowania powinności małżeńskich spoczywających na mężu. Miał on obowiązek zapewnić utrzymanie i dostatek, szanować żonę i nie stosować wobec niej przemocy. Swoich praw żony mogły dochodzić przed sądami rabinicznymi, a w ostateczności starać się o uzyskanie od męża getu, list rozwodowego (Władysław Pałubicki, Małżeństwo i rodzina w dawnym judaizmie i starożytnym chrześcijaństwie, Gdańsk 1995). Wychowanie synów, w tym edukacja seksualna, w niewielkim stopniu obejmowała ich odpowiedzialność za własny popęd, respektowania granic partnerek i współodpowiedzialności za konsekwencje aktu płciowego. Marginalne miejsce zajmowały zalecenia odnośnie do ich ról jako przyszłych mężów i ojców. Jednak jeszcze w XIX wieku pojawiały się głosy, które zwracały uwagę na to przeoczenie (Zofia Kowerska, O wychowaniu macierzyńskim, Warszawa 1881). Warto zauważyć, że według Kowerskiej to na matkach spoczywa całkowita odpowiedzialność za przygotowanie synów do roli ojców i nauczenia ich szacunku do kobiet. Jak podaje Anna Landau-Czajka, czystość moralna matki miała stanowić wyznacznik i drogowskaz dla syna: „matka miała stać się [dla syna] wzorem niewzruszonych cnót i nie dopuścić, aby oswoił się z zepsuciem – nie uśmiechać się nigdy słysząc dwuznaczne komentarze, potępiać wszelkie skandalizujące rozmowy, nie dawać wiary w plotki dotyczące niemoralnego prowadzenia się kobiet. Wtedy jej syn będzie święcie wierzył w cnotę wszystkich kobiet i nie będzie próbował sprowadzić ich na złą drogę” (Anna Landau-Czajka, Przygotowanie do małżeństwa według wybranych poradników z XIX i XX wieku, w: Kobiety i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska i A. Szwarc, Warszawa 2004, 3–23).