HOME / BADANIE ŻYCIA I LUDZI / {NR STRONY}

HISTORIA RODZINNA

PACJENTKI

HISTORIE MIŁOSNE

ŻYCIE WEWNĘTRZNE

BADANIE ŻYCIA I LUDZI
odzyskał władzę w ręku i tak mi dziękował. Cieszyłam się nadzieją, że będę mogła ulżyć cierpiącym, zapominałam o tem że robię to dla chleba. Pewien doktór poradził mi, żeby zająć się massażem kosmetycznym i manicure. Siostry moje 1 były ogromnie przeciwne temu zajęciu, musiałam wbrew ich woli, a zatem bez żadnych środków wyrobić sobie patent, a na ogłoszenia zasłonić obrączkę2. Zawód któremu się oddałam wymagał śmiałości pewności siebie. Niskiego wzrostu, niepozorna, wprowadzić nowość w Warszawie i być przygotowaną na śpilki doktorów. Chorych trzeba zabawiać by zapomnieli co im dolega, ale ja miałam być ze zdrowymi, trzeba mieć tę ogładę towarzyską, umieć mówić o niczem. —
Dawno uciekałam od ludzi, nie lubiłam tych banalnych rozmów. Zaczęłam się wprawiać, poszło mi to nader łatwo, Dzisiaj nie zdaje mi się, że kiedyś tego nie potrafiłam. Pierwsze pacjentki odmawiałam sama, bo byłam tak niepewną siebie. Pierwszym moim pacjentem był oficer, odmówiłam go sama, ale potem dowiedziałam się od służącej, że się pytał gdzie mój mąż i przyszedł w innym celu. Pierwszą moją pacjentką, był to massaż leczniczy z polecenia doktora, była młodziutka mężatka. Nie poszłam z drżeniem serca, bo takie pacjentki miałam już dawniej, ale wszedłszy do hotelu, zobaczyłam na łóżku pacjentkę leżącą tak jak ją Bóg stworzył, była jak najcudowniejsza marmurowa statua, stanęłam jak wryta z podziwu i zapomniałam po co przyszłam.

1) Siostry: Stefania Lubodziecka, Józefa Pragier, Ludwika Szancer.

2) Zasłonić obrączkę – zastawić obrączkę (rusycyzm).

Komentarze

KANONY URODY

KANONY URODY. Kształtujące się w ciągu XIX wieku w Europie kanony urody obejmowały wiele elementów: wygląd twarzy i dłoni, odpowiednie, coraz precyzyjniej określane proporcje ciała. Różniły się w zależności od klasy społecznej, ale przede wszystkim w zależności od płci. Kulturowa konstrukcja kobiecej i męskiej atrakcyjności w dużej mierze opierała się na kategorii wieku. Dla mężczyzn dojrzałość była wartością pozytywną, kojarzoną z takimi cechami, jak mądrość, odpowiedzialność i rozwaga, wysoko cenionymi w sferze publicznej. Ponadto w ramach ówczesnej „ekonomii erotycznej” dojrzały mężczyzna był atrakcyjnym partnerem i potencjalnym małżonkiem. W przypadku kobiet atrakcyjność była nierozerwalnie związana z młodością. Oznaczała piękno fizyczne, stanowiła wartość na rynku matrymonialnym. Do utożsamienia urody i młodości przyczyniły się erotyzacja kobiecego ciała w XIX-wiecznej literaturze pięknej i sztukach plastycznych (Alice Crossley, Age and Gender: Aging in the Nineteenth Century, w: „Nineteenth-Century Gender Studies” 2017, 13.[2]) oraz popularna wyobraźnia romantyczna. Oznaki starzenia się ciała wykluczały kobiety z dyskursów na temat urody. Kulturowa konstrukcja kobiecej dojrzałości opierała się na takich wartościach jak skromność, wstrzemięźliwość, wycofanie się z życia towarzyskiego, poświęcenie obowiązkom domowym. Z tego wynikał, obwarowany jednak licznymi ograniczeniami, nakaz dbałości o jak najdłuższe zachowanie urody. Baronowa von Staffe pisała o konieczności staczania „boju o szczęście”, czyli obrony piękności przed „atakami czasu i trudów życia”. Jednocześnie ostrzegała przed nadmiernymi staraniami, przed „sztucznymi środkami” prowadzącymi nieodwołalnie do przedwczesnej starości i brzydoty (s. 2). Narzucała zależny od wieku reżim stroju, zalecając, aby materiały lekkie i zwiewne zostawić młodym kobietom, w wieku dojrzałym wybierać zaś materie bogate i ciężkie. Przestrzegała, że „straszny jest widok babuni ubranej jak wnuczka albo choćby jak córka” (s. 190). W kulturze drugiej połowy stulecia funkcjonował, popularyzowany, m.in. w powieściach Dickensa, obraz monstrualnej, starzejącej się kobiecości. Starzejąca się i jednocześnie temu zaprzeczająca kobieta przekraczała przyjęte normy, więc była odrzucana przez społeczeństwo (Alice Crossley, Age and Gender…). Udająca młodość, nadmiernie wystrojona i umalowana kobieta była odrażająca, bowiem przekraczała właściwą dla siebie miarę. Trudno powiedzieć, gdzie leżała granica młodości liczona wiekiem metrykalnym. Powszechnym podziwem cieszyła się np. generałowa Zajączkowa, której sposoby konserwowania urody przeszły do legendy. Do Marii Jadwigi Strumff zgłaszały się chcące przywrócić młodość pacjentki ponad czterdziestoletnie i sześćdziesięcioletnie. Masaż uchodził bowiem za środek przeciwdziałający starzeniu się. Miał wzmacniać pory skóry, poprawiać krążenie krwi i w ten sposób zapobiegać powstawaniu zmarszczek. Strumff dostrzegała desperację swoich pacjentek, ale hołdowała powszechnemu przekonaniu, że nie należy wykraczać poza właściwą sobie miarę. Łączyła kategorie moralne z estetycznymi. Zgodnie z oddziałującym na całą Europę wiktoriańskim kanonem urody, ceniła wygląd „naturalny”, zdrowy, ale świadczący o zadbaniu. W Wielkiej Brytanii, w drugiej połowie XIX wieku czasopisma kierowane do kobiet z warstw wyższych i średnich propagowały ideał „naturalnej” urody, z jasną, czystą cerą, bez przebarwień i zmian skórnych, z zadbanymi, długimi i gęstymi włosami. Atrakcyjny wygląd miał być oznaką zdrowia fizycznego i psychicznego. Korzystanie z gotowych produktów pielęgnacyjnych oraz z usług kosmetycznych stawało się standardem dbałości o ciało. „Polityka ciała” doby wiktoriańskiej (1837–1901), a następnie edwardiańskiej (1901–1910), oznaczająca praktyki i dyskursy służące kontrolowaniu i kształtowaniu społecznie akceptowanego wyglądu zakładała rozwój branży kosmetycznej oferującej usługi fryzjerskie i perukarskie, pedicure, manicure, kosmetykę twarzy, zabiegi przy użyciu elektryczności. Brytyjski „przemysł piękności” konkurował z francuskim i amerykańskim, a Brytyjki miały opinię kobiet bardzo zadbanych (Jessica P. Clark, The Business of Beauty: Gender and the Body in Modern London, London 2020). W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, w branży kosmetycznej karierę robiły kobiety (najbardziej znane to: Jeannette Pomeroy, Eleanor Adair, Anna Ruppert), bazując z jednej strony na profesjonalnej wiedzy, a z drugiej na zaufaniu klientek wynikającym z funkcjonowania we wspólnej kobiecej przestrzeni (Jessica P. Clark, „Clever ministrations”: regenerative beauty at the fin de siècle, Palgrave Communications 2017, t. 3, nr 1, 1–13). Obiektem troski i zabiegów kosmetycznych w przypadku kobiet długo pozostawała twarz i szyja. Do początku XX wieku kanon urody skoncentrowany był na wyglądzie twarzy. Przeniesienie punktu ciężkości na sylwetkę, a zwłaszcza na nogi nastąpiło dopiero, wraz ze zmianą mody, w latach 20. i 30. (Georges Vigarello, Historia urody, przeł. M. Falski, Warszawa 2011, s. 190–195). Wtedy też uznanie zyskała umiarkowana opalenizna. Wcześniej synonimem urody była twarz o regularnych rysach i jasnej, nieopalonej skórze, pozbawiona wszelkich znamion i zmian barwnikowych, takich jak piegi. Za szpecące uchodziły nie tylko liszaje, ale i zwykłe zaskórniaki czy wągry. Dlatego poradniki higieny i kosmetyki polecały domowe sposoby na usuwanie wszelkich zmian na skórze twarzy. Józef Bogdanik, autor Kultu piękności i zdrowia, opisywał zły wpływ na urodę nadmiernej czynności gruczołów łojowych. Podawał dokładną instrukcję „wygniatania” wągrów i zaskórniaków za pomocą paznokci albo kluczyka do nakręcania zegarka kieszonkowego (s. 18). Stanisław Breyer traktował piegi, prawdziwą zmorę młodych kobiet, jako stan chorobowy i zalecał intensywne leczenie, m.i. przy użyciu kompresów i nacierań na bazie ziół, migdałów, spirytusu, ogórków, poziomek i porzeczek (Lekarz domowy, Kraków 1911, s. 162). Za szczególnie szpecące uchodziły pojawiające się wraz z wiekiem zmiany na skórze twarzy: zmarszczki i plamy wątrobowe. W przypadku plam, oprócz nacierań i kompresów, Breyer zalecał radykalną dietę: rezygnację z kawy, herbaty i wszelkich trunków na rzecz naparu z bławatków lub rumianku. W obawie przed pogłębianiem się zmarszczek zalecał szczególne środki pielęgnacyjne dla skóry suchej. Doradzał, aby na noc smarować ją śmietanką, a myć kromką chleba pszennego namoczonego w wodzie deszczowej albo wywarem z otrębów pszennych (s. 143). Za doskonały środek pielęgnacji twarzy, służący profilaktyce zmarszczek, poprawieniu ukrwienia skóry i dodania jej świeżości uchodził masaż – wykonywany samodzielnie albo przez wykwalifikowaną masażystkę i najlepiej poprzedzony parówką. Oprócz masażu i domowych sposobów, przemysł kosmetyczny rozwijający się od drugiej połowy XIX wieku oferował maści i kremy mające zwalczać piegi i przebarwienia oraz zapobiegać zmarszczkom, a w ostateczności – puder maskujący niedoskonałości. Na ziemiach polskich prasa reklamowała na przykład puder Venus albo Poudre Velours. Jednak makijaż aż do lat 20. XX wieku, kojarzony z aktorkami i kobietami lekkich obyczajów, nie miał dobrej opinii. Praktyki upiększania podlegały wyraźnej ocenie moralnej, co zmieniło się wraz z popularyzacją wizji nowoczesnej kobiecości po I wojnie światowej (Kathy Peiss, Hope in a Jar: The Making of America’s Beauty Culture, Philadelphia 2011, s. 37). Przywiązanie do „świeżości” skóry sprawiało, że przedmiotem zainteresowania rozwijającej się od połowy XIX wieku kultury urody stały się dolegliwości i niedoskonałości ciała odbiegające od ukształtowanego standardu wyglądu (Historia ciała, t. 2: Od Rewolucji do I wojny światowej, red. A. Corbin, przeł. K. Belaid, T. Stróżyński, Gdańsk 2013). Kulturę urody upowszechniały zyskujące coraz większą popularność ilustrowane magazyny kobiece (na ziemiach polskich np. „Bluszcz” ukazujący się od 1865 roku, „Tygodnik Mód i Powieści” – od 1862 roku) oraz poradniki higieny (Hygjena piękności Paula Mantegazzy wydana w 1891 roku, Piękność i zdrowie: praktyczne rady, wskazówki i przepisy dla kobiet Baronowej Staffe z 1894 roku). Kultura urody, połączona z dbałością o zdrowie i higienę ciała, wpływała na popularyzację i profesjonalizację usług kosmetycznych. Kobiety zaczęły zarabiać, zakładając gabinety kosmetyczne lub wykonując usługi w domach klientek. Ich oferta obejmowała zabiegi upiększające, m.in. masaż twarzy, okłady i kompresy oraz drobne zabiegi kosmetyki leczniczej służące usuwaniu dolegliwości takich jak odciski, nagniotki, zmiany skórne: krosty, liszaje, wysypki (Kathy Peiss, On Beauty… and the History of Business, „Enterprise & Society” 2000, t. 1, nr 3, s. 485–506). Maria Strumff została poproszona o usunięcie odcisku, uchodzącego za przypadłość wyjątkowo dokuczliwą. „Cóż to za kalectwo!” – pisała baronowa Staffe i podawała domowe sposoby na usuwanie odcisków: pocieranie pumeksem, kataplazmy z chleba z octem, okłady z fałszywej perły rozpuszczonej w occie oraz środki apteczne na bazie kwasu salicylowego. W prasie reklamowano „plastry Salvator” jako środek niwelujący odciski, zgrubiałą skórę, brodawki („Tygodnik Ilustrowany” 1887, nr 19). Maria Strumff często była proszona o „odmładzanie” dłoni. Ich delikatność stanowiła ważny element kobiecej atrakcyjności. Wraz z demokratyzacją kultury urody w literaturze poradnikowej oraz w prasie kobiecej zaczęły pojawiać się rady, jak dbać o dłonie podczas prac w gospodarstwie domowym. Zalecano osłanianie ich rękawiczkami, nacieranie i kremowanie, oraz unikanie zbyt częstego mycia. Ukształtowany w ciągu XIX wieku kanon kobiecej urody wyraźnie określał zasady dbałości o ciało, sprawiał, że stawało się ono obiektem coraz bardziej zaawansowanych zabiegów pielęgnacyjnych. W ten sposób sprzyjał profesjonalizacji branży kosmetycznej.

PROSTYTUCJA

PROSTYTUCJA. Język opisujący prostytuujące się kobiety był w XIX wieku niezwykle zróżnicowany, a zarazem odzwierciedlający stosunek do tego zjawiska. Najczęstsze było, uchodzące do dziś za neutralne, słowo „prostytutka”. Pejoratywnie nacechowane określenia, obecne także w tekstach publicystycznych, to: kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki czy damy kameliowe. Nazwy nadawano zależnie od pozycji danej kobiety – na przykład słowa „kokota”, „demimondka” czy „dama kameliowa” oznaczały luksusowe prostytutki czy po prostu kobiety utrzymywane przez zamożnych kochanków. Kobiety takie mogły żyć równocześnie z kilkoma zamożnymi sponsorami lub utrzymywać z jednym długotrwałe relacje seksualne wręcz przypominające małżeństwo, oparte na wymianie (niekoniecznie tylko) seksu za koszty (często luksusowego) życia (utrzymanki). Te przeważnie zadbane kobiety miały pieniądze na usługi takie jak masaż. Pamiętnik Marii Jadwigi Strumff świadczy o tym, że była ona świadoma przynależności do tej kategorii niektórych jej pacjentek lub je o to podejrzewała. Prostytucja była na przełomie XIX i XX wieku na terenie zaboru rosyjskiego legalna, choć oczywiście otaczało ją społeczne tabu i prawne regulacje, których oficjalnym celem było zapobieganie chorobom wenerycznych, a nieoficjalnym – jak można przypuszczać – nękanie i stygmatyzowanie prostytutek. Reglamentacja prostytucji, z którą mamy wówczas do czynienia w zaborze rosyjskim, była rozpowszechnionym w Europie systemem kontroli prostytucji. Można było uprawiać ją w domach publicznych; prostytutki mogły być także zarejestrowane jako samodzielne, ale musiały regularnie uzyskiwać wpis do książeczki badań. Starano się je rejestrować i poddawać kontroli medycznej raz na dwa tygodnie. Jeśli w trakcie badania ginekologicznego zarejestrowana kobieta została uznana za chorą na syfilis lub inną chorobę weneryczną, kierowano ją na przymusowe leczenie do szpitala (w Warszawie był to szpital św. Łazarza). By otworzyć dom publiczny, trzeba było mieć pozwolenie władz miasta. Prostytutki miały prawo do środków czystości i ubrań; prawo zakazywało bicia ich i zmuszania do stosunku. Zatrudnianie dziewcząt poniżej osiemnastego roku życia było nielegalne, ale w praktyce nagminne. W domach publicznych Warszawy trzy czwarte dziewcząt miało od piętnastu do dziewiętnastu lat, a te pracujące na ulicy częściej były młodsze, nawet trzynastoletnie. Do dziewcząt w domach publicznych przychodził lekarz i badał je na miejscu, te pracujące samodzielnie musiały zgłosić się do szpitala, a jeśli tego nie zrobiły, na miejsce siłą doprowadzała je policja. Prawdziwy „problem” dla władz, policji i lekarzy stanowiły prostytutki „pokątne”, jak je nazywano, czyli kobiety, które dorabiały prostytucją do głodowych pensji w służbie czy szwalni. Według alarmistycznych artykułów prasowych kobiet tych miało być nawet pięćdziesiąt tysięcy w samej Warszawie, choć z danych, które publikowała „Gazeta Lekarska” w 1871 roku, ze szpitala zajmującego się leczeniem chorób wenerycznych w Warszawie, wynika, że w latach 1867–1869 liczba prostytutek w Warszawie zwiększyła się z 727 do 967. Według Franciszka Giedroycia, lekarza ze szpitala wenerycznego św. Łazarza w Warszawie, opierającego się na księgach szpitalnych i wykazie Komitetu Lekarsko-Policyjnego, w latach 1882–1890 w mieście pracowało około 1,400 lub 1,900 kobiet, z czego większość (np. w 1890 roku 80 proc.) samodzielnie. Większość dziennikarzy i aktywistów uległa panice moralnej. Przekonywali o ogromnej liczbie prostytutek pracujących w Warszawie, opierając się na zupełnie niewiarygodnych statystykach. Od lat 60. XIX wieku istniały zorganizowane w każdym powiecie Komisje Lekarsko-Policyjne, które zajmowały się prowadzeniem obław na „rozpustne kobiety”. Specjalne komitety policyjne inwigilowały kobiety z klas niższych, a te najbardziej według nich podejrzane aresztowano. Każda kobieta, która spacerowała po ulicy sama, a tym bardziej po zmroku, mogła być posądzona o pokątną prostytucję i doprowadzona na przymusowe badanie do najbliższego lazaretu, a następnie aresztowana lub wychłostana. Kobiety z klasy robotniczej, które zostały uwiedzione albo zgwałcone, często nie widziały innej drogi zarobkowania niż prostytucja. Opinia publiczna była bezlitosna, podobnie jak prawo. „Reglamentacja traktuje kobietę jak rzecz” – pisała Maria Turzyma, redaktorka naczelna „Nowego Słowa” – „tu panem życia i śmierci dla kobiety jest policjant. Jeśli raz jeden dostała się w ręce policji, już jest żywcem pogrzebana” (I Zjazd Kobiet, „Nowe Słowo” 1905, nr 20). Do takiego rejestru łatwo było trafić, wypisać się z niego prawie się nie dało. Większość legalnych prostytutek stanowiły młode dziewczyny z proletariatu. „Pracownica ma dwie drogi do wyboru” – pisał w feministycznym „Nowym Słowie” lekarz Stanisław Kelles-Krauz – „nędzę lub sprzedawanie swego ciała. Wybiera zwykle tę ostatnią i wstępuje też do szeregu prostytutek” (Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458) Według dostępnych danych statystycznych, opublikowanych w 1889 roku przez rosyjski Centralny Komitet Statystyczny, prostytutki często były sierotami, które straciły przynajmniej jednego rodzica. Na ogół kobiety pracowały w tym zawodzie krótko. W 1889 roku w Królestwie Polskim ponad 70 proc. dziewczyn pracowało w zawodzie mniej niż pięć lat. Narracja na temat powodów podjęcia tej pracy zwykle dzieliła się na dwa nurty. W jednym twierdzono, że prostytutki to kobiety zepsute moralnie, które do podjęcia tego zawodu pcha wrodzona rozwiązłość, lenistwo i niezdolność do myślenia perspektywicznego. Kobiety dobrowolnie świadczące usługi seksualne za pieniądze były w dyskursie publicznym i medycznym często oskarżanie o choroby psychiczne, szczególnie moral insanity – czyli brak zdolności do rozumienia i działania w zgodzie z wartościami moralnymi i histerię. Pisali o tym lekarze, specjaliści od zdrowia publicznego, tacy jak Franciszek Giedroyć, i lekarze zajmujący się opieką nad prostytutkami, jak Maria Grzywo-Dąbrowska. Teorie moral insanity pojawiały się w tekstach kryminologów antropologicznych, takich jak Cesare Lombroso albo Paulina i Benjamin Tarnowscy. W kontrdyskursie (przyjmowanym szczególnie przez emancypantki) prostytutki przedstawiano jako ofiary nędzy i głodu, a często także oszustw „handlarzy żywym towarem”, czyli mężczyzn (zwykle Żydów), rekrutujących młode dziewczyny do pracy za granicą, a następnie sprzedających je do domów publicznych. W rozumieniu emancypantek prostytutka zawsze była ofiarą – wskutek okoliczności czy wprost – z powodu męskiego pożądania i patriarchalnej kultury. Należało jej pomóc porzucić tę profesję. Jednocześnie w dyskursie tym prostytutki, szczególnie te z klasy robotniczej, umożliwiały mężom kobiet z klasy wyższej zaspokajać swoje potrzeby seksualne poza domem. W tym sensie wspierały zwalczaną przez emancypantki „podwójną moralność”. Przy okazji także prostytutki oskarżane były o roznoszenie chorób przenoszonych drogą płciową, czyli bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia mieszczańskich żon i ich dzieci. Ta wieloczynnikowa diagnoza społeczna sprawiała, że, jak pisała Magdalena Gawin, „feministki były bez wyjątku zwolenniczkami abolicji. Chciały zamknięcia domów publicznych, zaostrzenia kar dla stręczycieli i szeroko zakrojonych kampanii społecznych zwiększających świadomość społeczną w tym temacie”. Prostytutki nazywano także „białymi niewolnicami”, by podkreślić, że ich los był równie fatalny jak los czarnych niewolników w krajach takich jak Stany Zjednoczone. „Białe niewolnice” miały być ofiarami „handlu żywym towarem”, czyli wywożenia przez zorganizowane grupy przestępcze niczego niepodejrzewających młodych kobiet do przymusowej pracy seksualnej w Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. Panika związana z „handlem żywym towarem” miała wydźwięk antysemicki, ponieważ o porwania oskarżano zwykle polskich Żydów. O „niewolnicach” pisano też, by podkreślić ich rozpaczliwe położenie (zgodnie z narracją, że powodem tej profesji jest jedynie nędza albo choroba psychiczna). Stanisław Kijewski stwierdził w feministycznym „Sterze” w 1910 roku: „współczesna biała niewolnica to biedna istota ludzka, pozbawiona godności, szacunku i wszelkich środków do uczciwego, normalnego życia. To ta nieszczęsna, pohańbiona prostytutka, o której się nie mówi w przyzwoitym towarzystwie, która odepchnięta i wzgardzona rzuconą jest w niewolę z jednej strony (…) nędzy, chłodu i głodu, a z drugiej – w niewolę chuci zmysłowej współczesnego mężczyzny” (Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster” 1910, nr 11–12, s. 358). Refleksja Zofii Nałkowskiej, w jej debiutanckiej powieści Kobiety, różni się od narracji znanych z prasy: „Przecież to bardzo proste: kokota sprzedaje się jednorazowo – i lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka, nawet pensjonarka z domu publicznego, ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (chociaż do śmierci nie zrozumiem, jaki logiczny związek zachodzić może między ilością kochanków i żądaniem poszanowania w kobiecie praw ludzkich), i że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt, że pierwsza umrzeć może na syfilis, a druga przy dziecku – albo – o ile z powodu braku posagu nie dostanie męża – na blednicę czy suchoty” (Kobiety, Warszawa 1976, s. 121–122; A. Dubrowski, Prostitucija v Rossijskoj imperiipo obsledovaniju 1-go avgusta 1889 g., S. Petersburg 1891; Magdalena Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Warszawa 2003; Franciszek Giedroyć, Prostytutki jako źródło chorób wenerycznych w Warszawie (w ciągu ostatnich lat kilku), Warszawa 1892; Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004; Alicja Urbanik-Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Warszawa 2021).

MASAŻ

MASAŻ. Masaż, określany głównie terminem „mięsienie”, był w XIX wieku kategorią pojemną. Przede wszystkim oznaczał zabieg należący do standardu dbałości o ciało. Miał leczyć melancholię, poprawiać samopoczucie, a w przypadku kobiet – służyć zachowaniu urody i zapobieganiu oznakom starzenia się. Baronowa Staffe (Piękność i zdrowie: praktyczne rady, wskazówki i przepisy dla kobiet, Warszawa 1894, s. 29) traktowała go jako rutynowy zabieg kosmetyczny stosowany bezpośrednio po kąpieli w celu „wzmocnienia porów” skóry. Miał być wykonywany przez masażystkę albo służącą, natomiast osobom, które nie chciały korzystać z takich usług, polecała zastąpić go nacieraniem ciała szczotką albo dłonią w szorstkiej rękawiczce. Według Anny Fischer-Dückelmann (Pielęgnowanie urody: co kobieta czynić powinna, aby być piękną i zdrową: rady praktyczne z wieloma rycinami, Toledo 1912, s. 25) dbająca o urodę kobieta powinna „corocznie przynajmniej przez 14 dni poddać się delikatnemu mięsieniu, a zarazem natrzeć dobrymi i perfumowanymi tłuszczami”. Mięsienie twarzy autorka sugerowała natomiast poprzedzić „parowaniem” oraz uzupełnić nacieraniem tłuszczami. Masaż służący pielęgnacji urody wykonywany był przede wszystkim w domu. W uzdrowiskach i kąpieliskach towarzyszył hydroterapii, a od lat 80. XIX wieku znalazł się w ofercie europejskich gabinetów kosmetycznych. Wykonywany był zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety. Odwoływano się przy tym do tradycji wschodniej, a dokładniej do „wyobrażonego orientu”, niosącego ze sobą ładunek erotyzmu, ucieleśniającego to, co naruszało zasady przyzwoitości funkcjonujące w mieszczańskiej kulturze europejskiej (Linda Nochlin, The Imaginary Orient, w: The Politics of Vision: Essays on Nineteenth Century Art and Society, New York 1989, s. 44). Z tego powodu w przypadku kobiet zawód nie cieszył się dużym prestiżem. W XX wieku masaż kosmetyczny uległ profesjonalizacji. Można było uczyć się go, obok masażu leczniczego, w szkołach i na specjalistycznych kursach. Dyplom warszawskiej Szkoły Kosmetyki i Masażu Leczniczego Marii Kasperskiej dawał uprawnienia do otwarcia własnego gabinetu kosmetycznego. W reklamach gabinetów oferujących masaż podkreślano jego walory terapeutyczne oraz fakt nadzoru lekarskiego nad zabiegami. Maria Strumff odnosi się do masażu traktowanego jako gałąź medycyny. Również określano go jako „mięsienie”, a termin masaż został spopularyzowany dopiero pod koniec stulecia przez Izydora Zabłudowskiego (1851–1906). „Mięsienie” zaliczano do terapeutycznych „ruchów biernych”. „Przez mięsienie w znaczeniu lekarskim rozumiemy oddzielną grupę manipulacji mechanicznych jak pocieranie, ugniatanie, uciskanie, wstrząsanie itp. za pomocą których staramy się usunąć pewne cierpienia miejscowe” – pisał na łamach „Medycyny” doktor Stefan Smoleński, kierownik zakładu wodoleczniczego w Jaworzu (S. Smoleński, Kilka słów o mięsieniu, „Medycyna” 1883, nr 19). Rozkwit masażu medycznego w Europie nastąpił na początku XIX wieku dzięki lekarzom szwedzkim. Należeli do nich: Per Henrik Ling (1776–1839) twórca systemu gimnastyki szwedzkiej, Thure Brandt (1809–1895) – twórca masażu ginekologicznego, Gustaw Jonas Zander (1835–1920) – propagator gimnastyki z użyciem przyrządów łączonej z masażem określonych grup mięśniowych. Masaż w połączeniu z gimnastyką oraz jako uzupełnienie leczenia obrzęków, chorób stawów i układu oddechowego od XIX wieku popularny był w europejskich uzdrowiskach, zakładach balneologicznych i przyrodoleczniczych. W 1890 roku brytyjski lekarz William Murell (1853–1912) wprowadził wyraźne rozróżnienie na masaż medyczny i profilaktyczny. Dzięki holenderskiemu lekarzowi Johnowi Mezgerowi (1839–1909) masaż stał się elementem leczenia w klinikach chirurgicznych, a później na innych oddziałach szpitalnych. Jego uczeń, profesor Uniwersytetu w Berlinie Izydor Zabłudowski (1851–1906), jako kierownik tamtejszego Zakładu Masażu Leczniczego prowadził badania nad wpływem „mięsienia” na układ krążenia oraz na przemianę materii. Doprowadził do zrównania masażu z innymi dziedzinami medycyny na poziomie uniwersyteckim i w 1886 roku otrzymał tytuł profesora masażu (Leszek Magiera, Historia masażu w zarysie, Kraków 2007). Masaż stosowany był także w leczeniu chorób psychosomatycznych. Pod koniec XIX wieku Freud polecał masaż macicy jako alternatywę dla współżycia małżeńskiego w przypadku kobiecej histerii (Rosemary H. Balsam, Freud, The Birthing Body, and Modern Life, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 2017, nr 65). Na terenie imperium rosyjskiego masaż medyczny odwoływał się zarówno do nowoczesnej idei kultury fizycznej, jak i do rodzimych tradycji. W 1876 roku Wiaczesław Auksentowicz Manassein czynił starania o wprowadzenie kursu gimnastyki i masażu w Wojskowej Akademii Medycznej w Petersburgu. Na ziemiach polskich od 1875 roku doktor Alfred Obaliński (1843–1898), ordynator oddziału chirurgicznego szpitala św. Łazarza w Krakowie, stosował masaż przy leczeniu bólów, obrzęków i wybroczyn podskórnych stawu kolanowego. Doktor Henryk Jordan (1842–1907) był propagatorem masażu w leczeniu schorzeń ginekologicznych. Doktor Zygmunt Ashkenazy, lekarz chorób kobiecych, propagował „leczenie gimnastyczne szwedzkie” połączone z „mięsieniem” jako środek profilaktyczny oraz jako metodę leczenia „schorzałego ustroju” (Leczenie ruchowe i mięsienie [Massage], Lwów 1892, s. 9). Sam leczył masażem pacjentki w Szpitalu Powszechnym oraz w prywatnym gabinecie przy ulicy Mikołaja 11 we Lwowie, a od maja do października także w Cesarsko-Królewskim Zakładzie Zdrojowym w Krynicy Zdroju. Askhenazy był przeciwnikiem stosowania masażu wibracyjnego w leczeniu histerii. Na ziemiach polskich nauka masażu nie była elementem kursu medycyny. Od 1906 roku masażu leczniczego można było się uczyć w Szkole Gimnastyki Szwedzkiej i Masażu założonej w Warszawie przez Helenę Kuczalską (1854–1927).