HOME / BADANIE ŻYCIA I LUDZI / {NR STRONY}

HISTORIA RODZINNA

PACJENTKI

HISTORIE MIŁOSNE

ŻYCIE WEWNĘTRZNE

BADANIE ŻYCIA I LUDZI
ani śladu, byłam tak jeszcze niedoświadczoną, że zdawało mi się że to dwie kokoty, ale wychodząc zpojrzałam, na drzwiach inżynier, wywnioskowałam sobie z różnych danych że ta kobieta źle żyje z mężem, w czem jak się później okazało nie omyliłam się. Z siostrą pani rozmawiałam zawsze i wesoło na samą Panią domu nie zwracałam uwagi. Kobiety lubią być uwielbiane bez różnicy płci wyznania i narodowości. Raz zapytała mi się: co o mnie myślisz, „żeś gąska” ta parsknęłam śmiechem, przypatrz mi się może Ci się spodobam i porozmawiaj ze mną. Czem ja na nią działałam, jakie pobudki nią kierowały, trudno mi było wtenczas sądzić, bo nie wiedziałam o żadnych sportach, żadnych potrzeb fizycznych nie odczuwałam nigdy, wtenczas weszła mi w drogę nawskroś popsuta kobieta, która mi wyrządziła wiele złego. Zaczęła mnie kokietować w najokropniejszy sposób, w końcu oświadczając mi się, że się we mnie zakochała. Zbywałam żartem, mówiłam, że chodzę do Niej tylko dla chleba i tak było w istocie, zapewniałam ją nawet słowem, że jeżeli będzie tak dalej postępować, to pomimo tego więcej nie przyjdę, ani niechęć moja, ani protesty, nic nie pomagało, a nie mogłam pozwolić sobie na ten zbytek odrzucać zarobek. Tak mnie w końcu skokietowała, swojemi pieszczotami, że traciłam na nią materialnie tracąc klijentellę i siedząc u niej co za egoizm, dopiero potem się spostrzegłam, tak mnie kochała, wiedziała, że muszę zarabiać, a cieszyła się, że poświęcam wszystko dla Niej. Czy można się dziwić mężczyźnie jak się dostanie w ręce takiej syreny, że traci zdrowie i pieniądze. Nie można potępiać mężczyzny, który wpadnie w taką sieć, a raczej go żałować. Doprowadziła mnie do takiego stanu zdenerwowania, że miałam kompletne zawroty głowy. Ciągłe obsypywanie mnie kwiatami najrzadszemi w zimie, listy pełne tchnień miłosnych, historye o jakich się

Komentarze

PROSTYTUCJA

PROSTYTUCJA. Język opisujący prostytuujące się kobiety był w XIX wieku niezwykle zróżnicowany, a zarazem odzwierciedlający stosunek do tego zjawiska. Najczęstsze było, uchodzące do dziś za neutralne, słowo „prostytutka”. Pejoratywnie nacechowane określenia, obecne także w tekstach publicystycznych, to: kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki czy damy kameliowe. Nazwy nadawano zależnie od pozycji danej kobiety – na przykład słowa „kokota”, „demimondka” czy „dama kameliowa” oznaczały luksusowe prostytutki czy po prostu kobiety utrzymywane przez zamożnych kochanków. Kobiety takie mogły żyć równocześnie z kilkoma zamożnymi sponsorami lub utrzymywać z jednym długotrwałe relacje seksualne wręcz przypominające małżeństwo, oparte na wymianie (niekoniecznie tylko) seksu za koszty (często luksusowego) życia (utrzymanki). Te przeważnie zadbane kobiety miały pieniądze na usługi takie jak masaż. Pamiętnik Marii Jadwigi Strumff świadczy o tym, że była ona świadoma przynależności do tej kategorii niektórych jej pacjentek lub je o to podejrzewała. Prostytucja była na przełomie XIX i XX wieku na terenie zaboru rosyjskiego legalna, choć oczywiście otaczało ją społeczne tabu i prawne regulacje, których oficjalnym celem było zapobieganie chorobom wenerycznych, a nieoficjalnym – jak można przypuszczać – nękanie i stygmatyzowanie prostytutek. Reglamentacja prostytucji, z którą mamy wówczas do czynienia w zaborze rosyjskim, była rozpowszechnionym w Europie systemem kontroli prostytucji. Można było uprawiać ją w domach publicznych; prostytutki mogły być także zarejestrowane jako samodzielne, ale musiały regularnie uzyskiwać wpis do książeczki badań. Starano się je rejestrować i poddawać kontroli medycznej raz na dwa tygodnie. Jeśli w trakcie badania ginekologicznego zarejestrowana kobieta została uznana za chorą na syfilis lub inną chorobę weneryczną, kierowano ją na przymusowe leczenie do szpitala (w Warszawie był to szpital św. Łazarza). By otworzyć dom publiczny, trzeba było mieć pozwolenie władz miasta. Prostytutki miały prawo do środków czystości i ubrań; prawo zakazywało bicia ich i zmuszania do stosunku. Zatrudnianie dziewcząt poniżej osiemnastego roku życia było nielegalne, ale w praktyce nagminne. W domach publicznych Warszawy trzy czwarte dziewcząt miało od piętnastu do dziewiętnastu lat, a te pracujące na ulicy częściej były młodsze, nawet trzynastoletnie. Do dziewcząt w domach publicznych przychodził lekarz i badał je na miejscu, te pracujące samodzielnie musiały zgłosić się do szpitala, a jeśli tego nie zrobiły, na miejsce siłą doprowadzała je policja. Prawdziwy „problem” dla władz, policji i lekarzy stanowiły prostytutki „pokątne”, jak je nazywano, czyli kobiety, które dorabiały prostytucją do głodowych pensji w służbie czy szwalni. Według alarmistycznych artykułów prasowych kobiet tych miało być nawet pięćdziesiąt tysięcy w samej Warszawie, choć z danych, które publikowała „Gazeta Lekarska” w 1871 roku, ze szpitala zajmującego się leczeniem chorób wenerycznych w Warszawie, wynika, że w latach 1867–1869 liczba prostytutek w Warszawie zwiększyła się z 727 do 967. Według Franciszka Giedroycia, lekarza ze szpitala wenerycznego św. Łazarza w Warszawie, opierającego się na księgach szpitalnych i wykazie Komitetu Lekarsko-Policyjnego, w latach 1882–1890 w mieście pracowało około 1,400 lub 1,900 kobiet, z czego większość (np. w 1890 roku 80%) samodzielnie. Większość dziennikarzy i aktywistów uległa panice moralnej. Przekonywali o ogromnej liczbie prostytutek pracujących w Warszawie, opierając się na zupełnie niewiarygodnych statystykach. Od lat 60. XIX wieku istniały zorganizowane w każdym powiecie Komisje Lekarsko-Policyjne, które zajmowały się prowadzeniem obław na „rozpustne kobiety”. Specjalne komitety policyjne inwigilowały kobiety z klas niższych, a te najbardziej według nich podejrzane aresztowano. Każda kobieta, która spacerowała po ulicy sama, a tym bardziej po zmroku, mogła być posądzona o pokątną prostytucję i doprowadzona na przymusowe badanie do najbliższego lazaretu, a następnie aresztowana lub wychłostana. Kobiety z klasy robotniczej, które zostały uwiedzione albo zgwałcone, często nie widziały innej drogi zarobkowania niż prostytucja. Opinia publiczna była bezlitosna, podobnie jak prawo. „Reglamentacja traktuje kobietę jak rzecz” – pisała Maria Turzyma, redaktorka naczelna „Nowego Słowa” – „tu panem życia i śmierci dla kobiety jest policjant. Jeśli raz jeden dostała się w ręce policji, już jest żywcem pogrzebana” (I Zjazd Kobiet, „Nowe Słowo” 1905, nr 20.) Do takiego rejestru łatwo było trafić, wypisać się z niego prawie się nie dało. Większość legalnych prostytutek stanowiły młode dziewczyny z proletariatu. „Pracownica ma dwie drogi do wyboru” – pisał w feministycznym „Nowym Słowie” lekarz Stanisław Kelles-Krauz – „nędzę lub sprzedawanie swego ciała. Wybiera zwykle tę ostatnią i wstępuje też do szeregu prostytutek” (Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458.) Według dostępnych danych statystycznych, opublikowanych w 1889 roku przez rosyjski Centralny Komitet Statystyczny, prostytutki często były sierotami, które straciły przynajmniej jednego rodzica. Na ogół kobiety pracowały w tym zawodzie krótko. W 1889 roku w Królestwie Polskim ponad 70% dziewczyn pracowało w zawodzie mniej niż pięć lat. Narracja na temat powodów podjęcia tej pracy zwykle dzieliła się na dwa nurty. W jednym twierdzono, że prostytutki to kobiety zepsute moralnie, które do podjęcia tego zawodu pcha wrodzona rozwiązłość, lenistwo i niezdolność do myślenia perspektywicznego. Kobiety dobrowolnie świadczące usługi seksualne za pieniądze były w dyskursie publicznym i medycznym często oskarżanie o choroby psychiczne, szczególnie moral insanity – czyli brak zdolności do rozumienia i działania w zgodzie z wartościami moralnymi i histerię. Pisali o tym lekarze, specjaliści od zdrowia publicznego, tacy jak Franciszek Giedroyć, i lekarze zajmujący się opieką nad prostytutkami, jak Maria Grzywo-Dąbrowska. Teorie moral insanity pojawiały się w tekstach kryminologów antropologicznych, takich jak Cesare Lombroso albo Paulina i Benjamin Tarnowscy. W kontrdyskursie (przyjmowanym szczególnie przez emancypantki) prostytutki przedstawiano jako ofiary nędzy i głodu, a często także oszustw „handlarzy żywym towarem”, czyli mężczyzn (zwykle Żydów), rekrutujących młode dziewczyny do pracy za granicą, a następnie sprzedających je do domów publicznych. W rozumieniu emancypantek prostytutka zawsze była ofiarą – wskutek okoliczności czy wprost – z powodu męskiego pożądania i patriarchalnej kultury. Należało jej pomóc porzucić tę profesję. Jednocześnie w dyskursie tym prostytutki, szczególnie te z klasy robotniczej, umożliwiały mężom kobiet z klasy wyższej zaspokajać swoje potrzeby seksualne poza domem. W tym sensie wspierały zwalczaną przez emancypantki „podwójną moralność”. Przy okazji także prostytutki oskarżane były o roznoszenie chorób przenoszonych drogą płciową, czyli bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia mieszczańskich żon i ich dzieci. Ta wieloczynnikowa diagnoza społeczna sprawiała, że, jak pisała Magdalena Gawin, „feministki były bez wyjątku zwolenniczkami abolicji. Chciały zamknięcia domów publicznych, zaostrzenia kar dla stręczycieli i szeroko zakrojonych kampanii społecznych zwiększających świadomość społeczną w tym temacie”. Prostytutki nazywano także „białymi niewolnicami”, by podkreślić, że ich los był równie fatalny jak los czarnych niewolników w krajach takich jak Stany Zjednoczone. „Białe niewolnice” miały być ofiarami „handlu żywym towarem”, czyli wywożenia przez zorganizowane grupy przestępcze niczego niepodejrzewających młodych kobiet do przymusowej pracy seksualnej w Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. Panika związana z „handlem żywym towarem” miała wydźwięk antysemicki, ponieważ o porwania oskarżano zwykle polskich Żydów. O „niewolnicach” pisano też, by podkreślić ich rozpaczliwe położenie (zgodnie z narracją, że powodem tej profesji jest jedynie nędza albo choroba psychiczna). Stanisław Kijewski stwierdził w feministycznym „Sterze” w 1910 roku: „współczesna biała niewolnica to biedna istota ludzka, pozbawiona godności, szacunku i wszelkich środków do uczciwego, normalnego życia. To ta nieszczęsna, pohańbiona prostytutka, o której się nie mówi w przyzwoitym towarzystwie, która odepchnięta i wzgardzona rzuconą jest w niewolę z jednej strony […] nędzy, chłodu i głodu, a z drugiej – w niewolę chuci zmysłowej współczesnego mężczyzny” (Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster” 1910, nr 11–12, s. 358). Refleksja Zofii Nałkowskiej, w jej debiutanckiej powieści Kobiety, różni się od narracji znanych z prasy: „Przecież to bardzo proste: kokota sprzedaje się jednorazowo – i lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka, nawet pensjonarka z domu publicznego, ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (chociaż do śmierci nie zrozumiem, jaki logiczny związek zachodzić może między ilością kochanków i żądaniem poszanowania w kobiecie praw ludzkich), i że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt, że pierwsza umrzeć może na syfilis, a druga przy dziecku – albo – o ile z powodu braku posagu nie dostanie męża – na blednicę czy suchoty” (Kobiety, Warszawa 1976, s. 121–122; A. Dubrowski, Prostitucija v Rossijskoj imperiipo obsledovaniju 1-go avgusta 1889 g., S. Petersburg 1891; Magdalena Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Warszawa 2003; Franciszek Giedroyć, Prostytutki jako źródło chorób wenerycznych w Warszawie (w ciągu ostatnich lat kilku), Warszawa 1892; Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004; Alicja Urbanik-Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Warszawa 2021).

LESBIJSKOŚĆ

LESBIJSKOŚĆ. Niemożliwe jest jednoznaczne zdefiniowanie orientacji i tożsamości psychoseksualnej Jadwigi Strumff. Odpowiednim terminem prawdopodobnie byłby biseksualizm, lecz autorka pamiętnika kilkakrotnie wspomina, że nie pociągają jej mężczyźni. Nie interesowała się nimi przede wszystkim z powodu niesatysfakcjonującego pożycia z mężem. Maria uważała, że Hipolit Strumff miał przyjemną powierzchowność, niekonfliktowe usposobienie, lecz jego małżeńskie praktyki seksualne były brutalne, egoistyczne i od początku pozbawione zalotnej finezji. Z kolei jej intymne kontakty z kobietami wskazywałyby na preferencje homoseksualne – była postrzegana przez siebie i pacjentki jako kobieta nie mająca „w sobie nic kobiecego”. Jednak wznowienia relacji seksualnych z mężem, którego kochała (mimo że opuścił ją i dzieci po swoim bankructwie), nie potwierdzają lesbianizmu Strumff, choć miała dwa dłuższe związki z kobietami i wiele krótszych. Przedkładała naukę, poezję, malarstwo nad ziemską namiętność. A jej pierwsza pacjentka, naga i piękna „jak marmurowa statua”, wywołała w niej estetyczny i zapewne też erotyczny zachwyt. Wydaje się, że doświadczenia seksualne, tożsamości i orientacje psychoseksualne oraz kulturowe role płciowe nie powinny być zamykane we wzorcu aktualnie uzewnętrznianego pożądania ani definiowane według realizowanego w danym czasie scenariusza gwałtownych uczuć. W przypadku Marii Strumff plastyczność miłosnego i seksualnego pragnienia jest potwierdzeniem zmienności genderowych oraz subtelnie skomplikowanej kwestii obejmującej bi-, homo- i heteroseksualność. Aby ominąć pułapkę podziałów i kategoryzacji, należałoby podkreślić transformacyjną moc pożądania, płynną orientację seksualną oraz rozległy zakres tożsamości seksualnej, zwracając jednocześnie uwagę na historyczny aspekt jej pamiętnika pisanego na przełomie XIX i XX w., kiedy większość współczesnych pojęć nie funkcjonowała w przestrzeni publicznej ani prywatnej.