Za wcześnie urodzona. Maria Jadwiga Strumff
Monika Rudaś-Grodzka
Pamiętnikowa Hybryda. Zeszyt I i Zeszyt II
Wnuk Marii Jadwigi Strumff, Tadeusz, ofiarował Muzeum Woli dwa bruliony, które zachowały się w ukrytym na antresoli kuferku w mieszkaniu na Chmielnej 25[1]. Są to:
- Zeszyt pierwszy (Z. I): Spostrzeżenia nad ludźmi w końcu czwartego roku mej praktyki czyli poznania ludzi
- Zeszyt drugi (Z. II): Badanie życia i ludzi, do którego dołączony jest minisztambuch.
Tytuły Spostrzeżenia… oraz Badanie… wskazują, że autorka, podczas spisywania wspomnień, postawiła sobie cel naukowy, a mianowicie uczyniła ze swojego życia i pracy przedmiot studiów socjologiczno‑antropologicznych. Zaprezentowała się we wstępie jako osoba, która obserwuje i opisuje zewnętrzną rzeczywistość. Naukowe zainteresowania Marii Strumff były odbiciem jej dziewczęcych marzeń i, czego dowodzą jej wspomnienia, nigdy nie zrezygnowała z intelektualnych ambicji. Autorka otwarcie przyznawała, że dzięki pracy i kontaktom z pacjentkami zmieniła swoje naiwne nastawienie do życia. Właśnie to doświadczenie umożliwiło jej wgląd w naturę człowieka. Wieloletnią zawodową praktykę potraktowała jako pole badawcze. Jednakże jej wspomnienia dalekie są od chłodnego spojrzenia. Ich emocjonalny charakter wskazuje, że ten rodzaj poznania przyniósł jej wiele goryczy i rozczarowania, ale – jak sama twierdziła, co może nieco zdumiewać bezstronnego czytelnika – nauczył ją chłodnego dystansu wobec dziejących się wydarzeń i spotykanych przez nią ludzi. Można odnieść wrażenie, że w tytułach zeszytów pobrzmiewa nuta nostalgii, a może nawet gorzkiej ironii, bo wydaje się, że nie o takiej karierze naukowej marzyła i inaczej planowała swoje życie. Strumff ustanawiając badawczy cel, usytuowała się jako osoba mająca inny status niż masażystka, oferująca usługi za pomocą ogłoszeń. Jednocześnie nigdy nie ukrywała, że najważniejsze dla niej były doświadczenia zdobyte podczas pracy masażystki, budujące jej życiowy kapitał. Można więc przyjąć z dużym zastrzeżeniem, że do pewnego stopnia było to badanie uczestniczące.
Problematyczny wydaje się status wspomnień, które w nomenklaturze autobiograficznej należałoby określić jako pamiętnik[2]. Jego forma zasługuje na uwagę ze względu na swoistą hybrydalność. Wspomnienia są kompilacją zapisków z różnych lat. Ważną część stanowią niedatowane, intymne zapiski pojawiające się przy okazji spraw zawodowych. Chociaż nie jest to zgodne z wyznacznikami gatunku, mogą one przypominać dziennik[3]. Zaś umieszczona w zeszycie drugim lista zakupów z czasów I wojny światowej oraz minisztambuch, czyli przepisane wiersze jej matki Emmy Szancer, tworzą rodzaj sylwy, czyli domowej księgi[4].
Zeszyt pierwszy, nieopatrzony datami, obejmuje jej dzieciństwo, a kończy się prawdopodobnie w 1899 roku. Na podstawie opisanych wydarzeń możemy domniemywać, że autorka podjęła pracę masażystki po śmierci matki we wrześniu 1893 roku. Trudno określić dokładną datę, ale możemy przypuszczać, że miało to miejsce pod koniec 1893 roku albo na początku 1894 roku. Znalazłszy się w trudnej sytuacji, bez środków do życia, porzucona przez męża, zmuszona była podjąć kroki, które pozwoliłyby jej na utrzymanie siebie i czwórki dzieci. Maria Strumff kończy wspomnienia na traumatycznym wydarzeniu, kiedy to została przez pacjenta potraktowana jak prostytutka. Zeszyt gwałtownie urywa się na tej scenie. Wspomnienie tego spotkania powraca w zeszycie drugim i należy do znaczących momentów w życiu autorki.
Brulion drugi nie został w pełni zapisany; w pewnym stopniu jest on kompilacją zapisków z zeszytu pierwszego i późniejszych notat. Strumff na ostatniej stronie umieściła trzy daty: „9 II 1899, 31 V 1904, 1908 r.”, ale nie zrobiła tego bezpośrednio po ostatnim zdaniu pamiętnika. Tę datację poprzedza spis zakupów z 1915 roku. Być może miała plan dalszego pisania, ale go zarzuciła, a wolne kartki posłużyły jej do codziennych rachunków. Te daty pozwalają nam wnioskować, że spisywała wspomnienia co najmniej trzykrotnie. Niektóre fragmenty z zeszytu pierwszego zostały wprowadzone in extenso, część z nich została zmodyfikowana, można więc wysnuć wstępny wniosek, że mogło być ich więcej, a część z nich posłużyła jej do opisania przełomowych wydarzeń z 1904 roku. Należy to potraktować jako próbę ułożenia raz jeszcze swojej historii. Użycie czasu teraźniejszego oraz informacje dotyczące wieku syna pozwalają wysnuć tezę o dopisaniu części zapisków w 1908 roku. Inne ślady wskazują, że dalszy ciąg wspomnień powstał w roku 1909 i 1910, a mianowicie dotyczyło to procesów morderczyń szeroko omawianych w prasie w tym okresie.
Zeszyt drugi składa się z trzech części, na końcu dwóch widnieje podpis autorki. W części pierwszej znajduje się katalog pacjentek i pacjentów z różnych środowisk ówczesnej Warszawy. Początkowe fragmenty zawierają wyidealizowane wspomnienia dzieciństwa i domu rodzinnego w Piotrkowie. Osobne miejsce zajmuje opis nieudanego małżeństwa, potem przyczyn rozpadu związku, ucieczkę męża, trudy macierzyństwa, które według Strumff, przyczyniły się do wielu dramatów w jej życiu. Jej historię prywatną należy czytać przez pryzmat ówczesnych klasowych stosunków, kwestii kobiecej, podwójnych standardów, dzięki czemu zyskuje ona pełniejszy wymiar. Autorka miała świadomość, że jej niepowodzenia życiowe były nie tylko konsekwencją jej dość trudnego charakteru czy nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, ale również stosunków społecznych, a w istocie opresyjnego charakteru kultury.
W końcowych fragmentach pierwszej części wspomnień Strumff wraca do zimy 1904 roku, kiedy opanowały ją po raz kolejny myśli samobójcze. Podjęła wtedy radykalne decyzje, by poprawić swój stan psychiczny – opuściła dom, sprzedała meble i wyjechała do męża do Wiednia, gdzie przebywała ponad dwa miesiące. Na początku 1905 roku wróciła do syna, ale rok później znów pojechała do chorego Hipolita Strumffa, aby się nim opiekować. Ten pobyt określiła jako swoje zwycięstwo. Satysfakcja był złudna i krótkotrwała, gdyż po tych wydarzeniach mężczyzna zniknął z jej życia codziennego. Możemy domyślać się, że nie odnalazł się w powtórnej roli męża i nie podjął się żadnych obowiązków względem żony i dzieci. Druga część pamiętnika jest dość krótka i ma charakter ogólnej refleksji na temat własnej tożsamości, macierzyństwa, natury miłości i kończy się podsumowaniem pełnym goryczy. Refleksje odsłaniają jej poczucie niespełnienia, żalu i rozczarowania światem.
Ostatnia część poświęcona została podwójnym standardom funkcjonującym w społeczeństwie. Strumff do rozważań o relacjach międzyludzkich i różnicach w traktowaniu kobiet i mężczyzn włączyła komentarz na temat własnego życia. Streszcza swoją historię w kilku zdaniach. Jej wyznanie przypomina nie tyle próbę zrozumienia siebie, ile nadania sensu swojemu istnieniu. Była ona przekonana, że wbrew przeciwnościom, dochowała wierności swoim najwyższym wartościom. Nieudane życie, niezrealizowane plany, rozczarowanie macierzyństwem nie przesłoniły jej nigdy celów duchowych, których ucieleśnienie odnalazła w społecznych kwestiach i emancypacji kobiet. Na podstawie jej słów możemy mniemać, że uważała do końca, że ocalenie zawdzięcza swojej odmienności, byciu inną.
W pamiętniku poza tymi wyszczególnionymi datami, warstwy czasu – czyli różne etapy życia Strumff – bezustannie falują i nakładają się na siebie, trudno je więc dokładnie chronologicznie uporządkować. Autorka nie przykłada większej wagi do określania konkretnych dat, co więcej fakty często stanowią tylko tło dla emocji towarzyszącym wspomnieniom. Nie wiemy, jak wyglądała praca jej pamięci, czy czytanie zapisków wywoływało na powrót jakieś obrazy, czy też inne impulsy nakłaniały Strumff do czytania tego, co napisała w przeszłości[5]. Niektóre ze wspomnień przepisywała na nowo, inne nieco zmieniała. Używane przez nią powtórzenia świadczą, że pewne wydarzenia stały się nie tylko częścią jej przeszłości, ale towarzyszyły jej przez całe życie. Siatkę jej pamięci tworzą nawiedzające, niedające jej spokoju obrazy‑sceny oraz wybiórcze momenty, od których nie mogła się uwolnić.
Wspomnienia sprawiają wrażenie chaotycznej, niemal amorficznej struktury. Brakuje w nich przejrzystej narracji tworzącej całość, raczej jest to układ słabiej lub mocniej powiązanych ze sobą wątków[6]. Rwący i chwiejny nurt narracji przeładowany dużymi napięciami emocjonalnymi tworzy zbitki sensów, co w konsekwencji daje efekt niestabilnego stylu. Odnosi się wrażenie, że autorka nie panowała nad przychodzącymi obrazami i wspomnieniami, co powodowało, że pisała o różnych rzeczach w tym samym momencie. Konfesyjność miesza się z oskarżeniami wobec innych, intymny ton ściera się z próbą obiektywnej, chłodnej relacji wydarzeń.
Zestawienie ze sobą tych dwóch zeszytów pokazuje nie tylko nieścisłości w datach, ale także różnice w opisywaniu tych samych osób i zdarzeń oraz sprzeczności[7]. Decydujący jest tu moment zapisywania emocji. Tok narracji miejscami staje się nerwowy, przechodzi w gonitwę myśli, cierpi na tym styl, ale ten pośpiech świadczy o szukaniu odpowiednich słów pozwalających ująć to, co dla autorki jest najważniejsze. Wspomnienia przyspieszają, zwalniają i nie pozwalają na śledzenie zgodnie z zasadami prostej narracyjności[8]. Autorka kluczy i zaprzecza sama sobie z powodu trudności w znalezienia języka, który pozwoliłby opisać jej historię zawierającą tak wiele intymnych szczegółów. Chaotyczność ta odsłania podstawowy wymiar wysiłku pamięciotwórczego, jakim było zrozumienie przez nią swojego życia i tego, co się w nim stało. Autorka wielokrotnie ponawia próby dotarcia do prawdy o sobie kosztem spójności zapisywanych wspomnień[9]. Narracja posiadająca niedokładną chronologię nie filtruje dokładnie wspomnień, ale daje przyzwolenie dla powracających niemal obsesyjnie spraw i obrazów.
Możemy stwierdzić, że Strumff podjęła przynajmniej dwukrotny wysiłek ułożenia swojej historii. Ten namysł nad swoim życiem był próbą rozliczenia się i uwolnienia od zmór przeszłości oraz jednocześnie nadania spójności swojej opowieści. Niedające się zapomnieć bolesne chwile pokazują proces zmian, jakie przez lata zachodziły w autorce. Przykładając do tego kategorie psychoanalityczne, można stwierdzić, że Strumff podczas tworzenia wspomnień przepracowywała traumatyczne wydarzenia z przeszłości[10]. Wewnętrzny przymus opisania powracających i niedających spokoju wydarzeń czy spraw miał z pewnością charakter terapeutyczny[11].
Bez wątpienia ogromną rolę we wzmacnianiu siebie odgrywała jej świadomość feministyczna. Maria Strumff przyznawała się wprost, że jej stosunek do kwestii kobiecej, spraw klasowych, genderowych ulegał zmianom. Uprzedzenia klasowe, narodowe, potępienie przedstawicielek półświatka zostały przez nią przepracowane i uznane za niegodziwe, a nawet godne potępienia. Od pewnego momentu zaczęła demonstrować postawę otwartości wobec słabości, tolerancji, zrozumienia dla namiętności i błędów, popełnianych przez kobiety. Ta postawa była manifestacją osoby świadomej opresji, które je spotykały, nierówności społecznych i innych niesprawiedliwych mechanizmów rządzących w patriarchalnym świecie.
Historia rodziny
Dzięki badaniom Jolanty Żyndul zrekonstruowana została historia rodziny Marii Jadwigi Strumff[12]. Pochodząca od strony matki z rodu Szmula Zbytkowera i Judyty Jakubowiczowej, autorka pamiętnika miała niezachwiane poczucie swojej wartości i ciągłości rodu, które w trudnych chwilach dawało jej siłę przetrwania. Jej ojcem był Stanisław Szancer, należący do familii, która z pokolenie na pokolenie z dumą reprezentowała zawód lekarski. Jej siostrzeniec Adam Pragier wspominał, że wielokrotnie słyszał, jak matka opowiadała „o szczytnym powołaniu lekarza, który służy ludziom, ojciec mówił, że jest to zawód uczciwy i niezależny: lekarz nie ma nad sobą żadnego zwierzchnika”[13]. Możemy przypuszczać, że rodzinne credo nie było obce Marii Strumff. Wychowana została w poczuciu misji i etosu lekarskiego oraz tradycji jednego z najbardziej znamienitych rodów żydowskich. Bez tych genealogicznych odkryć i ustaleń nieliczne aluzje autorki na temat jej pochodzenia pozostałyby niezrozumiałe. Wyznanie „chcę być szanowaną dla siebie samej, bo to nie jest zasługą, że jestem córką moich rodziców, którzy byli znani i szanowani” (Z. II), nie budzi żadnych pytań czy wątpliwości, co do jej historii rodzinnej od strony ojca, ale w pamiętniku pojawiają się enigmatyczne napomknienia mogące wprowadzić w błąd i być odebrane jako świadectwo nieuzasadnionej megalomanii lub konfabulacji: „mając rodzinę w najwyższych sferach, przez skromność wycofali się z niej, a w człowieku odzywa się ta rodowa duma!” (Z. I). Konfuzja pojawiająca się w odbiorze tego wyznania, pochodzi stąd, że Strumff o pochodzeniu ze strony matki milczy, dlatego czytając jej pamiętnik można nabrać fałszywego wyobrażenia na temat jej mniemania o sobie.
Sama o sobie, czyli urodzona za wcześnie
Mogłoby się wydawać, że Strumff nie zamierzała pisać autobiografii, o czym mają świadczyć oba tytuły pamiętnika Badania… (Z. I) oraz Spostrzeżenia… (Z. II). Określenia te mają wskazywać na jej intencjonalne wychylenie w świat zewnętrzny, ale nawet pobieżna lektura zapisków pozwala nam sądzić, że były pretekstem, aby pisać o sobie. Zwierzenia autorki z powodu licznych niedopowiedzeń nie pozwalają ułożyć jej życia w jakąś minibiografię, ale skłaniają do traktowania pamiętnika jak zapisu dramatu egzystencji i niemożności odnalezienia się w danym czasie i miejscu, a przede wszystkim dotarcia do samej siebie.
Pamiętnik Strumff jest nie tylko historią masażystki i zasymilowanej Żydówki, ale właśnie „pisaniem o samej sobie”[14]. Głównym tematem jest jej nieudane, okupione cierpieniem i poczuciem wstydu życie. Porzucona z czwórką dzieci przez męża, mimo podjętej pracy zawodowej borykająca się z ciągłymi kłopotami materialnymi, nie odnalazła się w świecie, do którego nie udało jej się dopasować, czego dowodem były jej liczne kryzysy i próby samobójcze. Strumff retroaktywnie wypowiedziała swoje życie, przyglądając się swoim maskom, jakie nakładała w licznych rolach. Badała więc nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. Dotykanie bolesnych miejsc, które nie chciały się zabliźnić, miało dla niej charakter gojący, ale jednocześnie służyło ich ciągłemu rozpamiętywaniu; wyciszanie i rozdrapywanie ran budowały jej narracyjną podmiotowość – stawały się narzędziami do wymyślania siebie[15]. Konfrontacja autorki z przeszłością i odwaga do głębokiej introspekcji świadczyły o próbie przepracowania najbardziej traumatycznych doświadczeń, które co prawda wracały, ale skutecznie stawiały opór przed pełną ich racjonalizacją.
Strumff pod koniec drugiego zeszytu zapisała, że jej rodzina wielokrotnie powtarzała, „że urodziła się za wcześnie” (Z. II). To zdanie stało się dla mnie kluczem do rozumienia życia autorki. Można je interpretować w duchu genderowym, że nie miała dostępu do wyższego wykształcenia na ziemiach polskich. Można spekulować, że może marzyła o studiowaniu medycyny, ale w tym miejscu pojawia się pytanie, dlaczego w tym czasie nie wyjechała na studia za granicę jak inne młode dziewczyny, przecież jej rodzinę, jeszcze przed śmiercią ojca, najprawdopodobniej było stać, aby wysłać ją do Zurychu, Petersburga czy Paryża. Pierwsza lekarka, która rozpoczęła praktykę w Warszawie, była niemal jej rówieśniczką. Anna Tomaszewicz‑Dobrska urodziła się w Mławie w 1854 roku, skończyła medycynę w Zurychu. Odrzucona przez Warszawskie Towarzystwo Lekarskie, które nie udzieliło jej zgody na nostryfikację, wyjechała do Petersburga i tam dopuszczono ją do końcowych egzaminów. Po powrocie do kraju w 1880 roku zaczęła praktykować w Warszawie[16]. Usprawiedliwienie nasuwa się samo – tak odważnych, zdeterminowanych dziewczyn jak Tomaszewicz‑Dobrska było niezbyt wiele, a Strumff kilkakrotnie podkreślała, że często paraliżowała ją nieśmiałość. Wyjazd do innego kraju na studia mógł niepewną siebie młodą Marię Jadwigę przerażać i nie znalazła w sobie siły, żeby wziąć los w swoje ręce. Na pewno przekonana była, że zostanie żoną lekarza, ale tak się nie stało.
Nie tak miało być
Adam Pragier, syn siostry Marii Strumff – Józefy z domu Szancer, w swoim pamiętniku Czas przeszły dokonany przy okazji wspomnień rodzinnych zanotował: „spośród czterech córek dziadka mojego trzy powychodziły za mąż za lekarzy i było wszystko w porządku. Czwarta trafiła na inżyniera i nie była szczęśliwa. gorzej jeszcze! Jedyny syn został prawnikiem i skończył całkiem źle: ożenił się z baletnicą”[17]. Tą czwartą i nieszczęśliwą była Maria Jadwiga.
Pragier ironizuje z tradycji rodzinnej, ale jest on wyjątkiem, gdyż dla Szancerów zawód lekarza był celem i spełnieniem marzeń oraz w pełni akceptowaną drogą kariery. Maria Strumff widziała się jako żona lekarza i być może po cichu marzyła o wykonywaniu tego zawodu. Należy się jednak powstrzymać od idących za daleko przypuszczeń. Nie wiemy, kim chciała zostać, mamy tylko jej wyznanie, że pociągało ją życie poważne, nauka i sztuka. I tym ideom, jak pisała, została wierna do końca życia. Chociaż planowała wyjść za mąż za lekarza, w końcu została żoną kupca. Wygląda na to, że los spłatał jej figla.
W jej życiu zamiast lekarza pojawił się piękny Hipolit Strumff, który usposobieniem i urodą zawrócił jej w głowie. Rodzina też uległa czarowi kupca i uwierzyła w jego niezwykły talent do robienia interesów[18]. Krewni, chcąc wydać Marię za mąż, myśleli o zabezpieczeniu jej przyszłości, mieli też nadzieję, że rodzina odniesie korzyści finansowe, wchodząc w spółkę z jej narzeczonym. Kiedy zorientowali się, że nie jest on ich wymarzonym kandydatem na członka rodziny, próbowali zmusić Marię, żeby zerwała zaręczyny. Nie uległa ona presji i chociaż ten aranżowany związek początkowo budził w niej niechęć, to zbuntowała się przeciwko uprzedmiotowieniu, odbieraniu jej możliwości decydowania o własnej przyszłości. Oburzała się, że została potraktowana jak towar, mający przynieść rodzinie zyski. Skutecznie stawiła opór rodzinie i wyszła za mąż za kupca, czego potem gorzko pożałowała.
Odmienność
Historia Strumff obfitowała w wiele dramatycznych chwil, ale najbardziej interesująca wydaje się mocno wybrzmiewająca w jej pamiętniku opowieść o inności, mająca wiele nieoczywistych odcieni. Z ogromną szczerością pisała o swojej odmienności, o doświadczeniu lesbijskim[19]. Jej złożona, wielowarstwowa tożsamość rozwijała się w czasie – inność rozpoznana przez nią w dzieciństwie sytuowała ją wtedy poza płcią, dzięki niej stworzyła własny idealny świat, który dawał jej poczucie jedności ze sobą. Kiedy następnie wspominała młodość, kreowała się na „chłopczycę”[20]. Po podjęciu pracy, opisując siebie jako niekobiecą lub męską[21], zaczęła określać się jako trzecia płeć[22]. Próba samookreślenia była dla Strumff wyzwaniem, gdyż z trudem znajdowała najbardziej odpowiednią dla siebie formę, która dawałaby jej satysfakcję i poczucie, że określiła się do końca.
Wygnanie z raju
Jednakże wyjątkowość Strumff oscylująca między nieokreśloną tożsamością, płynną seksualnością a tradycyjnymi rolami genderowymi nie wyczerpywała u niej szerokiej skali inności. Nieprzystawalność do norm, do oczekiwań społecznych powiązane były z jej brakiem umiejscowienia – szeroko rozumianą „atopicznością”, a także niemożnością znalezienia dla siebie odpowiedniego, bardziej precyzyjnego języka odpowiadającego na wszystkie pytania. Z perspektywy autorki pamiętnika świat nie spełniał oczekiwań. Nie wystarczało jej to, co przynosiło życie i pragnęła ciągle czegoś innego. Wypowiadanie oskarżeń wobec niesprawiedliwego świata jednocześnie służyło oswojeniu losu i przekleństwa bycia osobą urodzoną nie w swoim czasie. Kiedy Maria Strumff opowiadała o utraconej androgynicznej jedności, równocześnie wracała do chwil, gdy rozminęła się ze swoimi marzeniami, żałując niezrealizowanych szans na większą swoją sprawczość. Można też odnieść wrażenie, że w pamiętniku w wielu miejscach sama sobie zaprzeczała, albo że nie mówiła szczerze, a nawet kłamała. Jednak należy unikać ocen etycznych. Poszukiwanie przez nas prawdy i demaskowanie konfabulacji autorki przysłaniają jej pracę docierania do własnej istoty. Fantazje, zmyślenia, przerabianie przeszłości i teraźniejszości więcej mówią o człowieku niż fakty[23].
Trzeba też przyznać, że nieoczywista i zagmatwana historia Strumff stawia opór w znalezieniu dla niej odpowiedniego schematu narracyjnego. Żeby zrozumieć jej skomplikowane losy, warto porównać zdania rozpoczynające obydwa zeszyty, które na pierwszy rzut oka wydają się niemal identyczne:
Gałąź ta medycyny zajęła mnie ogromnie, wychowana w dostatkach, wypieszczona przez męża, z całą gorliwością oddałam się chwili, kiedy szłam do szpitala, wychodziłam smutna. (Z. I)
Wychowana w dostatkach, wypieszczona przez męża, nieprzygotowana do pracy, ani walki z życiem. (Z. II)
Autorka pamiętnika streszcza w nich całą swoją drogę życiową, kładąc nacisk na szczęśliwe dzieciństwo i wczesną młodość. Te wstępy różnią się w dwóch kwestiach – w pierwszym fragmencie Maria Jadwiga Strumff zaznacza swoją miłość do szeroko rozumianej wiedzy i poczucia obowiązku wobec wykonywanej pracy, kreując się na osobę nietuzinkową, mającą własne cele i ideały, zaś w drugim przytoczonym zdaniu zawarty jest zalążek opowieści o utraconym złotym wieku i następującym po nim upadku.
Sprawą istotną dla prowadzonej przez nią narracji jest ustanowienie mitu rodzinnego, który tworzy tło dla jej postaci, dlatego odnosi się wrażenie, że jest on zdecydowanie niepełny, czy wręcz szczątkowy. Jej ojciec, postać znana w Piotrkowie, był lekarzem i autorem rozpraw na temat higieny[24]. Szanowano go nie tylko z powodu jego pracy zawodowej. Wsławił się swoim zaangażowaniem w pomoc powstańcom styczniowym, otoczony był przez obywateli miasta niemal kultem. Może jednak dziwić, że Maria Strumff o tym nie wspomniała i przemilczała jego zasługi na tym polu[25]. Mimo że pominęła kartę powstańczą ojca, możemy przypuszczać, że nie tylko tradycja lekarska, ale i patriotyczna, była przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie, o czym wspomina Adam Pragier, żołnierz legionów i działacz PPS: w jego pamięci utrwaliło się wspomnienie pełnego książek domu dziadka Stanisława, który wydawał mu się postacią niezwykłą[26]. Wśród potomków Szancera znaleźli się więc lekarze, żołnierze i politycy. Tadeusz, syn Marii, dosłużył się rangi kapitana. Żeby zaakcentować wagę mitu rodzinnego, Strumff podkreśla, że ukształtowały ją religia i surowe zasady moralne, dzięki którym zawdzięczała chęć niesienia pomocy innym. W pamiętniku bardzo konsekwentnie wskazywała na ścisły związek między jej wychowaniem, pracą a ideałami. Oświadczenie to każe nam się zastanowić nad tym, o jakiej religii pisze, rodzina bowiem była zasymilowana – uważali się od pokoleń za Polaków, niemal wszyscy członkowie rodziny poza matką przeszli na katolicyzm[27].
Pomijając legendę rodzinną, historia Marii Strumff, w dużym uproszczeniu, daje się rozpoznać jako wariant klasycznej narracji o utracie Edenu. Od tradycyjnego ujęcia różni ją aspekt tożsamościowy, stanowiący osobliwość tego wariantu. Sama Strumff postrzegająca się jako istota androgyniczna, zostaje wygnana z raju dzieciństwa, następnie poddana wielu próbom, wkroczyła w świat pełen blichtru i kłamstwa, który okazuje się nieprzyjazny wobec kobiet. Poznała również jasne i ciemne strony półświata, zamieszkiwanego przez kokoty, prostytutki i morderczynie. Ona sama będąc odmieńcem jako lesbijka, a właściwie queer[28], przekraczająca normy etniczne, klasowe i przede wszystkim obyczajowe, czuła bliskość z osobami z marginesu. Należy tu wspomnieć o walce o odzyskanie męża. Uciekając się do intrygi, nie wahała się podjęcia radykalnych kroków, bowiem chcąc mieć znowu u swego boku partnera życiowego, postanowiła go uwieść i sprzedać mu swoje ciało. W pamiętniku wyznała, że dokonując tego przekroczenia, miała świadomość prostytuowania się. Co więcej dało jej to niemałą satysfakcję.
Strumff wyróżniła dwa główne etapy swojej drogi. Pierwszy: bezpowrotnie utracony raj dzieciństwa/młodości, który zachowała w pamięci jako najlepszy okres w życiu. Był to moment odkrycia swojej odmienności i jedności, bycia chłopcem i dziewczynką. Ta akceptacja posunięta do samouwielbienia i narcyzm pozwalały jej akceptować swoją inność i w pełni identyfikować ze sobą. Pełna pomysłów, zakochana w sztuce i nauce pragnęła się rozwijać i uczyć, chłonęła życie, snuła wiele planów i myślała, że tak będzie wiecznie. Druga część życia naznaczona niepowodzeniami była przekreśleniem jej wcześniejszych marzeń i zamiarów. Etap ten rozpoczął się od wstrząsu, który pociągnął za sobą przemianę jej losu. W pierwszych chwilach towarzyszyły jej zaskoczenie, niezgoda i bezradność. Podejmowane przez nią próby radzenia sobie z problemami skończyły się fiaskiem. Nie udało jej się odwrócić biegu zdarzeń. Decyzje, które podjęła, polegały albo na popełnianiu kolejnych błędów, lub były wynikiem nierozpoznania nadchodzących zagrożeń. Rozczarowanie rozpoczęło się w momencie zawarcia małżeństwa z Hipolitem. Wtedy jej życie zmieniło się diametralnie i stało się pasmem udręk. Fantazja o dobrym małżeństwie rozpłynęła się w powietrzu, zaś sam związek unaocznił jej nieznaną do tej pory stronę egzystencji. Stanęła w obliczu pustki własnej podmiotowości, nagiego życia, odrażającej dla niej wizji pożycia małżeńskiego, budzącego w niej wstręt i przerażenie. W momencie, kiedy zobaczyła przepaść między swoimi wyobrażeniami a zewnętrznym światem, utraciła ciągłość ze swoim „ja” w przeszłości i zaczęła oddalać się, by stać się dla siebie obcą lub, jak pisała, „istotą obumarłą, automatem”. Odejście męża oraz śmierć matki zmusiły ją do podjęcia pracy, która z czasem zaczęła dawać satysfakcję, ale konieczność zarobkowania wiązała się z pasmem upokorzeń. We wspomnieniach kilkakrotnie podkreślała, że tocząc ciągłą walką o byt, musiała się wyrzec swojego „ja”, tradycji oraz pozycji społecznej.
Niebo
Maria Jadwiga Strumff cofając się w mityczny czas dzieciństwa, przedstawiała się jako osoba tworząca kontinuum ze światem zewnętrznym. Opisywana oraz przeżywana przez nią jedność i ciągłość dotyczyła również seksualności. Z naciskiem podkreślała, że nie doświadczała i nie widziała różnicy między płciami. Co prawda jej tożsamość androgyniczna wymykała się normom społecznym, ale dla niej samej była naturalna i oczywista. Nie można oprzeć się wrażeniu, że Maria w pełni akceptowała i lubiła siebie, a jednocześnie pisała: „widziałam się tak fizycznie upośledzoną od natury, że się zaliczyłam do płci brzydkiej”. Kilkakrotnie we wspomnieniach użyła tego słowa. Brzydki jest lekarz, ona sama, ale także jej najmłodszy, najbardziej ukochany syn. Ta ocena w istocie nie jest deprecjonująca, wskazuje raczej na ich niezwykłość i odmienność. Strumff ceniła swoją inność, którą uważała za atut i najsilniejszą stronę.
Idealizując dzieciństwo, pragnęła pełnego życia, a zarazem chciała kształcić i rozwijać się umysłowo, poznawać zagadki świata. „Ambicyą moją całe życie była nauka, poezya, malarstwo, żadna ziemska namiętność”. Z „odziedziczonym” pragnieniem wiedzy i chęcią poznawczą ściśle powiązany był jej charakter, określany przez nią jako nieuległy, dziki, niekobiecy, nie poddający się socjalizacji. Jako dziewczynka miała być niepodobna do swoich rówieśnic. Najwyraźniej spotykało się to z akceptacją rodziny, bo za mąż wyszła dość późno, w wieku lat dwudziestu czterech, co w asymilowanych rodzinach żydowskich zdarzało się dość rzadko[29].
Jeśli pod koniec XIX wieku płeć i seksualność stały się przedmiotem prac z zakresu psychologii i psychiatrii, to w sferze obyczajowej nadal było to tabu albo zjawisko raczej niewidoczne, zwłaszcza jeżeli dotyczyło kobiet[30]. Jednakże w potocznym języku epoki zawirowania wokół kategorii płciowych były obecne, a zjawisko chłopczycy czy męskiej kobiety rozpoznawane. Autorka opisuje siebie jako dziką, porywczą dziewczynkę, która wolała grać w piłkę z chłopcami niż zajmować się robótkami, szydełkować i tańczyć na balach. W pamiętniku wyznawała: „od dziecinnych lat nie miałam w sobie nic kobiecego”. I jednocześnie zaznaczając, że była „panną na wydaniu i nie była”. Rozglądając się za mężem‑lekarzem uległa fascynacji koleżanką‑pensjonarką, za którą pojechała z Piotrkowa do Warszawy. Działo się to krótko przed poznaniem Hipolita i ich ślubem. Te niekonsekwencje w afektach wydają się typowe dla jej życia emocjonalnego. Maria mogła kochać się w brzydkim lekarzu i mogła szaleć za koleżanką z Warszawy. Te sprzeczności jedynie cieniują jej subtelną typologię i gradację uczuć, które ewoluowały w czasie. Upraszczając jej skomplikowaną gamę uczuć, można powiedzieć, że w okresie młodzieńczym odróżniała miłość od zadurzenia, a w wieku dojrzałym namiętność od czystej biologicznej fascynacji.
Piekło
Strumff pisała: „obcowanie z mężczyznami jako pacjentami, nie robiło na mnie wrażenia, bo kochałam raz”. Związek z Hipolitem był trudny, obfitował we wzloty, zwroty i upadki, przysporzył Marii wiele cierpienia, ale nie rozwiodła się i przez lata próbowała walczyć o jego powrót. W zeszycie drugim pada dość zaskakujące stwierdzenie, że „została wypieszczona przez męża”, które stoi w sprzeczności z tym, czego doświadczyła w ich związku. Nie należy jej podejrzewać ani o konfabulację, ani o idealizację tej relacji. Sądzę, że Strumff pisze prawdę – przez siedem lat ich pożycia Hipolit rozrzutnie tracił jej majątek, nie żałując pieniędzy na swoje potrzeby i przyjemności, prawdopodobnie nie odmawiał również żonie, starając się zaspakajać jej kaprysy. W tym wyznaniu ujawnia się w pełni ambiwalentny i niejednoznaczny stosunek Marii do męża, a jej skomplikowane uczucia do niego staną się ważnym motywem wspomnień.
Małżeństwo ze Strumffem miało być realizacją jej marzeń o wielkim świecie, bowiem będąc młodą dziewczyną, chciała wyjechać z Piotrkowa i zamieszkać w Warszawie. Nie minęło nawet dwa miesiące od ślubu, kiedy rodzina zorientowała się, że jest bardzo nieszczęśliwa. Wyobrażenie o romantycznej miłości skończyło się w wagonie pociągu, kiedy mąż zażądał od niej małżeńskiej powinności. Zamiast wyobrażonej poezji seksu doświadczyła czystej fizyczności, na którą wtedy nie była przygotowana. Na długo zapamiętała wielokrotnie powtarzaną grę wstępną męża, która jak możemy się domyślać, miała ją zachęcać do większej otwartości i uległości. Idea dulce amarum w ich relacji przybrała szczególną formę, ilekroć Hipolit zbliżał się do niej z czekoladkami, czuła wstręt, a jednocześnie nie przestawała go darzyć wyidealizowanym uczuciem. To spiętrzenie tak różnych emocji pogłębiły dochodzące do głosu jej własne, nienazwane i nierozpoznane potrzeby seksualne, które nie współgrały z zachowaniem męża. Na pytanie, jakie po latach sobie stawiała: czy to była miłość, odpowiadała: „wątpię, zapewnie pociąg fizyczny, o którym jeszcze nie wiedziałam”.
Stanisław Szancer zmarł w 1876 roku. Hipolit Strumff pojawił się w domu Marii kilka lat po jego śmierci. Możemy przypuszczać, że wówczas materialna sytuacja rodziny uległa znacznemu pogorszeniu, więc każdy kandydat, nawet jeśli nie wykonywał zawodu lekarza, był mile widziany. Hipolit Strumff, przedstawiający się jako człowiek wielu interesów, zrobił na bliskich Marii bardzo dobre wrażenie, został potraktowany jako poważny mężczyzna, który jest w stanie zabezpieczyć byt swojej przyszłej rodzinie. Chociaż zawód kupca nie był poważany przez członków rodu Szancerów, to jednak postanowiono wydać za niego Marię. Początkowo decyzja ta została podjęta wbrew jej woli. Ona protestowała nie tyle przeciwko małżeństwu, co sposobowi traktowania go jak handlowej transakcji. Kiedy rodzina postanowiła wycofać się z tego „interesu”, zbuntowała się i uniemożliwiła zerwanie zaręczyn. Niestety każda sprawczość pociąga za sobą nieoczekiwane następstwa. Życie małżeńskie Marii niczym nie różniło się od tysięcy podobnych związków. Dzieci rodziły się jedno po drugim, a Hipolit coraz częściej wychodził z domu najpierw na krótko, a potem na dłużej. Maria Strumff odkryła, że jej mąż lubił bawić się i używać życia, i jak można domniemywać, szastać pieniędzmi wniesionymi w posagu[31]. Rozczarowywały ją obowiązki matki i żony, przyjemności nie dawało jej również przesiadywanie w restauracjach na mieście, wówczas postanowiła znaleźć dla siebie zajęcie. Jej wielką namiętnością stało się malowanie na porcelanie, którego – jak pisze – zaczęła uczyć się w Warszawie. Prawdopodobnie po urodzeniu dzieci zaczęła uczęszczać na kursy dla kobiet. W tym czasie do najbardziej znanych należała Szkoła Rzemiosł dla Kobiet Korycińskiej i J. Rodowicz[32].
Bardzo szybko Marii Strumff zaczęły doskwierać problemy w małżeństwie, za co obarczała winą samą siebie, oskarżając się o oziębłość i jednocześnie usprawiedliwiając męża. Pożycie państwa Strumff, trwające siedem lat, skończyło się bankructwem finansowym męża. W „dżdżysty poranek”, który zapamiętała do końca życia, spakował on swoje rzeczy i zniknął. Maria była wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Postanowiła się zagłodzić, a tym samym zabić siebie i dziecko. Myśli samobójcze będą ją jeszcze nawiedzać w następnych latach:
Przy moich strasznych cierpieniach moralnych, borykaniu się z losem i materialnych troskach, są chwile gdzie tylko, zdaje mi się samobójstwo mogłoby kres położyć memu męczeństwu, na które nie mam odwagi i chciałabym wychować dzieci, muszę mieć coś co by chwilami myśli moje, które nieraz zabiły, bo łzy tłoczą się, a uśmiech na twarzy, by nie wywołać litości, każde słowo jest dla mnie męką, a muszę mieć zawsze humor. Sztuka to trudniejsza jak na scenie. (Z. I)
Po dwóch latach Hipolit odnalazł się – jak wspomina autorka pamiętnika – „przypadkowo”. Z ogłoszeń w prasie wynika, że Maria Strumff poszukiwała męża. W 1891 roku powrócił do Warszawy, ale nie zabawił długo. W 1893 roku umarła matka, która do tej pory wspierała finansowo córkę i wnuki. Mimo że Maria Strumff błagała Hipolita o pozostanie z rodziną, po raz kolejny opuścił ją, prawdopodobnie bał się, że cały ciężar utrzymania spadnie na niego. Był na tyle uprzejmy, że przed kolejną ucieczką pomógł jej załatwić sprawy pogrzebu i spadku, który, jak się okazało, był dość mizerny.
Maria, czekając na spadek po matce, postanowiła iść do pracy, aby móc utrzymać siebie i dzieci, pisała: „przeciwności wywołują u mnie energię”. Z drugiego zeszytu wynika, że rozpoczęła praktykę zimą 1893 roku. Strumff przyznała w pamiętniku, że początkowo trudna sytuacja materialna ją paraliżowała, że siedziała z założonymi rękami. Musiała odprawić żałobę nie tylko po matce, ale także po nieudanym małżeństwie, w tym czasie popadłszy w czarną rozpacz, nie mogła, jak pisała „bez bólu patrzeć na inne” – w domyśle udane „małżeństwa”. Zaczęła wtedy też palić. W następnych latach powracało do niej poczucie wewnętrznej pustki, której nie wypełniały praca zawodowa ani historie miłosne. Wydrenowanie wewnętrzne, kłopoty z dorastającymi synami, bieda i strach przed dniem jutrzejszym doprowadziły ją do poważnego kryzysu w roku 1904:
Walka o byt, piekło Dantego niczem, w domu ruina i nędza sprowadzona przez synów, doprowadziła mnie do rozpaczy. Teraz jestem automatem żyjącym z dnia na dzień, drżąc o jutro, co będzie dalej? Chwilami chciałabym się życia pozbawić, ale nie mam odwagi wobec tych biednych dzieci, a jednak brak środków życia zmusi mnie do tego. Pomimo usilnej walki, wytrwać nie mogę. (Z. II)
Postanowiła się ratować i, co ze współczesnej perspektywy może wydać się zaskakujące, pojechała do męża, szukając w nim wsparcia. Przełamała jego początkową niechęć, nawiązała z nim ponownie bliską relację, która ostatecznie nie okazała się trwała.
Praca
Pamiętnik, odsłaniający życie prywatne Strumff, jest też wyjątkowo barwnym źródłem epoki, pozwalającym opisać XIX‑wieczną Warszawę, ówczesną obyczajowość i podziały społeczne. Można w nim wyróżnić kilka dominujących, nakładających się na siebie tematów, a mianowicie: krąg rodzinny, praca, historie miłosne. Najbardziej obszerny jest krąg praktyki zawodowej, pozostałe stanowią jego uzupełnienie. Maria Strumff podjęła decyzję o pójściu do pracy prawdopodobnie w wieku trzydziestu sześciu lub trzydziestu siedmiu lat. Nie wiemy, kiedy i gdzie uczyła się masażu[33]. Czy zapisała się na kurs w Warszawie przed odejściem Hipolita, czy może już w Piotrkowie? Wspominała, że pracowała w szpitalu i opieka nad chorymi dawała jej ogromną satysfakcję. Praca, choć była koniecznością, okazała się wyzwoleniem i nowym doświadczeniem, obfitującym w liczne przygody i wydarzenia. Maria wielokrotnie podkreślała, że dzięki niej nauczyła się życia. W latach 90. XIX wieku „Kurier Warszawski” i inne gazety zamieszczały ogłoszenia dla kobiet szukających zatrudnienia lub dorywczych zajęć. W latach wcześniejszych, po powstaniu styczniowym wiele z nich musiało podjąć pracę, co było powszechnie komentowane przez publicystów i pisarzy. Już Narcyza Żmichowska, a potem Eliza Orzeszkowa i Maria Konopnicka widziały w aktywności zawodowej nie tylko brutalną konieczność, ale i możliwość emancypowania się kobiet. Wyniesiony z domu etos kazał Strumff dostrzegać głębszy sens w niesieniu ludziom pomocy, dzięki której miała poczucie, że wykonuje obowiązki nie tylko dla pieniędzy. To uwznioślenie pracy jako misji i celu życia dawało jej głębszy sens i poczucie satysfakcji. Z praktyki w szpitalu nie mogła się jednak utrzymać, postanowiła więc mimo dezaprobaty rodziny, zająć się bardziej intratnym zajęciem, jakim był wtedy, wchodzący w modę, masaż kosmetyczny. O szaleństwie upiększania się świadczą reklamy pudrów, kremów, mydeł we wszystkich gazetach codziennych, takich jak na przykład „Kurier Warszawski” i „Kurier Poranny”. Nie słuchając uwag krytycznych sióstr, nie czekając na niewielki spadek po matce[34], zastawiła w lombardzie swoją obrączkę, aby mieć środki na rozpoczęcie praktyki[35].
Masaż kosmetyczny był nowością i, jak sama Maria pisała, nie miała dużej konkurencji. Praca, jaką wykonywała, była traktowana jako niższej klasy usługa i z trudem jej przyszło porzucenie wcześniejszych ideałów. Według niej masaż kosmetyczny wymagał „śmiałości, pewności siebie”. Pochodząca z domu inteligenckiego, nieśmiała, niska, niepozorna, unikająca kontaktu z ludźmi nie miała świadomości, że po rozpoczęciu praktyki może grozić jej społeczna stygmatyzacja. „Każdy wzięty rubel palił mi rękę dzisiaj przyzwyczaiłam się już do tego, ale trzeba było do tego przyzwyczajenia najmniej dwóch lat”. Otrzymywanie zapłaty zrównywało ją ze służbą[36]: „Wstydziłam się jakby mi ktoś jałmużnę dawał”. Brak wypracowanych standardów pracy w tym zawodzie narażał ją na poniżenie w kontakcie z ludźmi zamożnymi, których uważała do tej pory za równych sobie.
Wstyd z powodu deklasacji szedł w parze z poczuciem zadowolenia, że praca pozwala jej utrzymać rodzinę i zapewnia stabilność. Dodatkowo do 1911 roku pobierała coroczne stypendium w wysokości 200 rubli z fundacji Jakuba Flatowa, co czyniło ją w miarę niezależną[37]. Przez kilka lat sprowadzała książki i czasopisma naukowe, bo początkowo wierzyła, że praca może być misją, ale straciła zapał i zrezygnowała z samodokształcania, kiedy zderzyła się z oczekiwaniami pacjentek. Wiedza i umiejętności okazały się mniej ważne niż pochlebstwa i obłuda. Cierpiało na tym jej poczucie godności, ratowała ją pogarda dla pieniędzy i przede wszystkim kłamstwa: „że ludzie lubią blagę, zniechęciło mnie to i stałam się rzemieślnikiem. Nie umiem schylać czoła, płaszczyć się, schlebiać, wyrzec się swojej godności”.
Strumff budowała swoją podmiotowość na wzajemnym szacunku z najbliższymi i pacjentami. Poczucie własnej wartości było też dla niej obroną przed wstydem z powodu rozpadu małżeństwa, deklasacji i upokorzenia doświadczanego w relacjach z innymi ludźmi. Z tego powodu zaczęła unikać dawnych znajomych i, jak pisała, została zmuszona do zerwania z przeszłością. Jednocześnie było to pożegnanie z dawną dziewczyną, żyjącą w zgodzie ze sobą, mającą aspiracje do robienia rzeczy niezwykłych. Lata pracy uodporniły ją na niedogodności, biedę i ludzką podłość, ale nie na tyle, aby zadomowić się w tym świecie. Ostatecznie nie zrobiła kariery w zawodzie masażystki, tracąc klientki, przestała pracować około 1908 roku. Pisała, że czuła się zmęczona ciągłą dyspozycyjnością, ludzkimi humorami, sileniem się na uprzejmość, znużona zastanawianiem, czy kapelusz dobrze leży lub jej dowcip się komuś podoba. Z pewnością na decyzję o odejściu z pracy miał wpływ jej wiek, ale także usamodzielnienie się dzieci, które mogły zacząć ją utrzymywać.
Pacjentki
Strumff wspomina, że miała ponad setkę pacjentów. Jak na początki tego zawodu, to zainteresowanie masażem leczniczym i kosmetycznym wydaje się znaczne. Strumff wyjaśnia, że tak duża liczba pacjentów i pacjentek uprawniała ją do własnych badań, dzięki którym mogła stworzyć ich typologię. Na tej liście zarezerwowała szczególne miejsce dla kobiet, ocenionych przez nią jako uczciwe. Jednak liczba ich była znikoma. Cała reszta, nadmiernie dbająca o swoją urodę, według masażystki żyjąca blichtrem i pozorem, rozpadała się na różne kategorie. W tej klasyfikacji każda pacjentka, choć była osobnym przypadkiem, reprezentowała przymioty wspólne dla swojej grupy. Strumff wymienia jako dominujące cechy: skąpstwo, nieuczciwość oraz zachłanność. Nie ograniczyła się jedynie do negatywnej oceny, ale próbowała dotrzeć do źródła tego stanu rzeczy. Dostrzegała, że prawie wszystkie kobiety nie miały samodzielności finansowej, w czym często upatrywała przyczynę ich dwulicowości, zakłamania lub niemoralnego prowadzenia się. Była głęboko przeświadczona, że względy ekonomiczne determinują nie tylko ich charakter, zachowanie, ale i relacje społeczne, klasowe oraz genderowe – w nich upatrywała przekleństwo bycia kobietą w zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie. Nie przeszkadzało jej to w badaniu i opisywaniu ich „słabostek”. Starała się zachować na swój sposób pojęty obiektywizm. W zgodzie ze sobą stworzyła listę, na której znalazły się: stare i próżne kobiety, pragnące być młode i atrakcyjne za wszelką cenę dla swoich kochanków, damy oszczędzające na każdej kopiejce, cnotliwe żony oszukujące mężów i niewychowane osoby z gminu. W swojej ocenie nie różnicowała ani Żydów, Polaków i Rosjan, ani bogatych i biednych, ale jednak trudno nie zauważyć, że nie udało się jej odciąć od własnego resentymentu, niechęci czy idiosynkrazji. Strumff w tych subiektywnych, często ambiwalentnych ocenach odwoływała się do własnego dobrego wychowania i zasad moralnych, które, jak rozumiem, miały legitymizować jej osąd, a zarazem pokazywać różnicę między nią a pacjentkami.
Strumff kilkakrotnie przyznawała, że początki praktyki okupione były jej cierpieniem, frustracją, ale obfitowały również w ekstatyczne doświadczenia: „pierwsza pacjentka nie gąska, ale młodziutka mężatka, która czekała w łóżku naga, stanęłam jak wryta. Tamta jak posąg”. Masażystka rzadko wpadała w zachwyt, raczej musiała kryć się przed pacjentkami z niechęcią czy nawet wstrętem do ich ciał. Banalne z pozoru pytanie, jakie Maria Jadwiga wielokrotnie przed sobą stawiała: „dlaczego kobiety się upiększają” odsłaniało przed nią społeczne mechanizmy, wytwarzające opresyjne normy dbania o urodę, którym one się podporządkowywały. Nierzadko stosowanie się do tych wymogów kończyło się dla nich rozpaczą, dramatem, a nawet szaleństwem.
Z empatią, ale i ze złością, wspominała pacjentki, które z powodu starości, zmarszczek czy innych uszczerbków popadały w obłęd albo chorobliwe przygnębienie (depresję). Jasno dostrzegała, że na tym targowisku próżności cały wysiłek kobiety, która nigdy nie jest wystarczająco piękna, koncentrował się na zyskaniu zewnętrznej akceptacji, a nie samozadowolenia. Strumff odrzucała ten obyczajowy terror. Paradoksalnie wyzwolenie od tych oczekiwań przynosiła jej samodeprecjacja – uznając się za brzydką czy za trzecią płeć, stawała po drugiej stronie i dystansowała się wobec tej opresji. Bycie męską uwalniało ją od przymusu kokietowania i dawało jej nie tylko wewnętrzną siłę i autonomię, ale także szerszą perspektywę i krytyczne, często okrutne oraz złośliwe spojrzenie. Wyjątkową złość budziły w niej kobiety, które mimo starszego wieku, rozpaczliwie walczyły o przywrócenie dawnej urody. W obu zeszytach przywołuje jedną z nich, która kazała siebie podziwiać: „ropucha”, jak ją nazywała, lat sześćdziesiąt, stara wiedźma z arystokracji o zwiędłych kształtach, szukająca męża, chciała za wszelką cenę przywrócić młodość. Strumff brzydziła się jej jako moralnie zepsutej i czuła wstręt, kiedy musiała ją dotykać. Z drugiej zaś strony przyznawała, że dzięki kontaktom z takimi osobami uczyła się „blagi”, nabywała pewności siebie, cynizmu i dystansu. Inne pacjentki, oszalałe na punkcie swojej urody, czasami budziły w niej litość, jak kobieta wydająca krocie na operacje plastyczne, które ostatecznie oszpeciły ją i wpędziły w chorobę psychiczną. Wyjątkową awersję czuła do osób zawsze niezadowolonych z efektów jej pracy czy pacjentek bez umiaru pragnących odświeżać każdą część ciała.
Praca, której granice zacierały się między prywatnością a relacjami zawodowymi, przynosiła jej wiele wyzwań. Przyznawała, że musiała zachowywać się jak lekarz, który stawia diagnozy, ale jeszcze częściej stawała się powiernicą, jak pisała – wchodziła w rolę księdza. Pacjentki oczekiwały od niej terapii, pomocy, zwierzały się jej z różnych problemów intymnych, takich jak brak albo nadmiar libido. Jedna z nich, której mąż nie podołał jej oczekiwaniom i zmarł z przemęczenia, skarżyła się, że nie może przestać uprawiać seksu i jest ciągle niezaspokojona. Żona gubernatora zwierzyła się, że miała tylko cztery stosunki z mężem i kiedy zrozumiała, że nie jest to normą, zawalił się jej dotychczasowy świat, bo dotarło do niej, że uciekł jej najlepszy czas. Rozmowy z pacjentkami o romansach i miłościach czasami zamieniały się we flirt. Chociaż nie była, jak twierdziła, podatna na zaloty innych, to zdarzały się jej mniejsze i większe przygody. Przyznawała się, że bywała „zwierzęciem” i działały na nią kobiety:
Niestety, jestem tylko zwierzęciem, jak każdy człowiek, ciągłe podniecanie przez pacjentki, próby ogniowe z mężczyznami, rozmowy strasznie podniecające, denerwują mnie chwilami strasznie. Miłość to bajka dla dzieci! Ale krew krąży w człowieku, mimo woli, mając ciągłe pobudki, dotykając ciał ludzkich, zawsze nagich rozbudzają w nim namiętności. (Z. I)
Masaż to nie tylko praca, pisała, to ciągłe podniecenie, rozmowy, dotknięcia, krew krążąca w niej i w innych. Choć starała się panować nad sobą, wielokrotnie czuła ekscytację, dotyk ciała rozbudzał namiętność. Pozwalała sobie na różnego rodzaju fantazje – kiedy jej się ktoś podobał, poświęcała się pracy całkowicie, co mogło mieć kontynuację w relacji prywatnej. Usprawiedliwiała się, że często to była ucieczka, która pozwalała jej zapomnieć o domowych troskach.
Praca, pełna niespodzianek i nieoczekiwanych wydarzeń, przynosiła Strumff nie tylko rozczarowania, ale także radość; wyzwoliła w niej nieznane do tej pory namiętności, których dotąd nie doświadczała. Otworzyła ją na nowe doznania seksualne. Masaż – jak już wspomniałam – był nie tylko pracą. Nieoczekiwanie jej życie wypełniło się historiami miłosnymi. Ku swemu zaskoczeniu była atrakcyjna dla pacjentów obojga płci, miała charme, który czynił ją „niebezpieczną dla kobiet i mężczyzn”. Gwałtowne przebudzenie zmysłów nastąpiło w momencie odkrycia homoseksualnej orientacji. Do tego momentu, jak wspomina, nie miała rozwiniętego libido, wręcz odczuwała odrazę do życia seksualnego, co poświadcza klęska jej pożycia małżeńskiego. Kiedy zaczęła pracować, zorientowała się, że jej niechęć dotyczyła w głównej mierze mężczyzn, na zaloty których nigdy nie była podatna.
Mężczyźni
Strumff bezustannie powtarzała, że nie interesują jej mężczyźni jako obiekty seksualne. Pisała wprost, że nie czuła do nich pociągu. Byli dla niej wyłącznie pacjentami i ceniła ich za to, że w odróżnieniu od kobiet nie wykłócali się o cenę. Uważała, że łatwiej można porozumieć się z mężczyznami, choć wśród nich zdarzali się i tacy, którzy byli przewrażliwieni na punkcie swojego wyglądu, przychodzili do niej, żeby usunąć małe zmarszczki, wągry lub inne wady. Dla poratowania męskiej urody i przyniesienia im ulgi w cierpieniu miała schowany słoiczek magicznego kremu, który działał natychmiastowo. Zdarzało się, i nie były to przypadki odosobnione, że zjawiali się u niej mężczyźni z dwuznacznymi propozycjami. W tym czasie zawód masażystki utożsamiany był z prostytucją. Już jeden z pierwszych pacjentów skonfrontował ją z dotychczasowym wyobrażeniem tego zawodu. Chociaż miała poczucie niezależności, przyznawała, że ciągle obawiała się, że jej ktoś ubliży. Nie wszyscy byli nachalni i bezceremonialni w swoich propozycjach. Przed natrętnością pacjentów broniła się skutecznie na różne sposoby, dając do zrozumienia, że nie jest „dobrym materiałem” do flirtu albo odmawiając stanowczo. Kończyło się tak, że przestawali korzystać z jej usług albo próbowali używać podstępów, jak student, który podrzucił jej do kieszeni zdjęcia pornograficzne. Sprawa o mało nie skończyła się w sądzie. Ta niechętna postawa nie odstraszała wszystkich adoratorów, wspominała, że niektórzy, niezrażeni jej wrogością, mieli wobec niej zamiary małżeńskie. Pojawiali się też tacy, którzy ją taktowali jak stręczycielkę, mającą ułatwiać schadzki. Z zimną precyzją obserwowała ich i widziała w nich źródło wszystkich nieszczęść, jakie spotykają kobiety, bez względu czy są żonami, kochankami czy kokotami.
Przygody miłosne
Strumff nie ukrywała, że kobiety działały na nią pobudzająco. Wystarczyło dotknięcie, by rozbudzić namiętność albo rozmowa, by poczuć „krew szybciej krążącą”. Opisuje wiele zdarzeń z pacjentkami, które widziały w niej coś męskiego i chciały wchodzić z nią w bliższe relacje. W tych grach miłosnych w ramach przesunięć genderowych kobiety stawały się bardziej sprawcze niż masażystka. Mimo że Strumff odgrywała rolę męską, a jej partnerki żeńską, to one były stroną aktywną. Te liczne przygody, opisane przez nią barwnym językiem, miejscami mają charakter przechwałek. Pisała dość nieskromnie, że aktorki szalały za nią. Jedna z nich chciała, żeby udawała jej męża, druga w przypływie gwałtownych uczuć mało jej nie zadusiła. Strumff przytoczyła w pamiętniku rozmowę, jaka się wtedy odbyła: „jestem do dyspozycyi Pani powiedziała cóż kiedy nie mam zpodni odpowiedziałam”.
Inna amantka zwabiła ją podstępem i zamknęła w pokoju, nie chcąc wypuścić. Urokowi Masażystki miały ulegać przyzwoite kobiety, jedna z nich złapała ją z podniecenia za nogę, czerwieniąc się na jej widok. Kokocie z gminu, która narzucała się ze swoją miłością, zabroniła do siebie przychodzić. Uczucia miały różną intensywność, ale zawsze w jej oczach relacja między kobietami zachowywała niezwykły i wyjątkowy status. Pisała z pełnym przekonaniem, że „miłość kobieca jest inna, ma więcej ideału”. Szaloną namiętnością darzyła Panią C. W obu zeszytach Strumff wraca kilkakrotnie do tego bardzo ważnego etapu w jej życiu: „pokochałam ją tak jak nikogo w życiu i kochać tak nie będę”.
Nawet po paru latach ten pełen zawirowań romans budził w niej bardzo duże emocje. Z wielkim trudem znajdowała adekwatne słowa opisujące to, co się wtedy wydarzyło. Starając się uniknąć upraszczających określeń, próbując uchwycić niezwykłość tej relacji, nazwała ją w końcu „miłością idealną, która rujnuje”. Ta sprzeczność, mająca być kwintesencją tego związku, rzeczywiście wyłamywała się z obiegowych skojarzeń. Dla Strumff istota tkwiła w splocie tego, co idealne i materialne, według niej świat idei i zmysłów przenikał się, nie zadając sobie kłamu.
Temu związkowi, a była to „niezwyczajna szczera przyjaźń, nienaturalna i prawdziwa miłość”, który trwał trzy (zeszyt pierwszy) lub pięć lat (zeszyt drugi), towarzyszyła cała gama uczuć od czułości, złości po nienawiść i przebaczenie. Strumff, kiedy poznała Hankę w 1894 lub 1895 roku, była czterdziestoletnią, dojrzałą kobietą z czwórką dzieci. Hanka C. przewróciła do góry nogami jej życie, opętała ją do tego stopnia, że na początku znajomości przestała niemal pracować, nie przyjmowała pacjentów, nie kontaktowała się z rodziną. Słodka, gwałtowna, bolesna miłość nie pozwalała trzeźwo patrzeć na kochankę i na świat wokoło. Będąc pod ciągłym jej urokiem, czuła się całkowicie zniewolona. Jednocześnie z opisu wynika, że romans przebiegał zgodnie ze znanym scenariuszem – kwiaty, prezenty, listy miłosne, kłótnie, powroty, pocałunki:
Jakie to przyjemne chwile były naszej miłości, chociaż prześladowali nas, nie wierząc w naszą idealność, ale nas podniecało! Każdy całus był wybuchem namiętnej miłości, a wiele ich było zawsze? Odczuć nikt tego nie potrafi, co nas posuwało ku sobie, ale godzinami pieszczoty nas nie nudziły. A po każdem gniewie więcej nas coś łączyło, każde zbliżenie się do siebie było dziwnie namiętnem. (Z. I)
Miłość nie okazała się wieczna, jej kres nastąpił w momencie, kiedy odkryła, że kochanka ją zdradzała. Rozstawały się jednak długo, nie obyło się bez dramatów, łez, spazmów i szlochów. Wspominając swoją historię miłosną, odżywają w niej wszystkie emocje. Masażystka nie może znaleźć w sobie równowagi, mieszają się jednocześnie uczucia negatywne i pozytywne. Kiedy pisała o kochance, że była kokotą bez zasad moralnych, religijnych, egoistką, jednocześnie ogarniała ją fala czułości i znajdowała dla niej liczne usprawiedliwienia: „ona mnie naprawdę kochała szalenie pomimo swojego egoizmu dawała dowody przywiązania”, aby następnie znów ulec chwilowej złości: „przejrzałam ją moralnie zepsuta, nauczyła mnie wszystkiego złego, o czym w życiu nie miałam pojęcia”.
Strumff nadmienia, że poza tą wielką miłością, były też inne przygody, ale nie miały takiej temperatury jak romans z Panią C. Jednakże jedna z tych historii zajęła szczególne miejsce w sercu Strumff, a mianowicie opisuje ona romantyczną, bardzo wyidealizowaną – jak można podejrzewać – niespełnioną fizycznie miłość. Znajomość trwała, jak pisze masażystka, pięć tygodni, ale emocje, jakie wywołała, były nieporównywalnie większe od wszystkich jej przygód. Przedstawiła swoją wybrankę jako uosobienie słodyczy, dobroci, delikatności, elegancji, piękna, a upływ czasu nie ostudził jej zauroczenia, pisała: „gdyby popełniła grzech śmiertelny, poszłabym za nią w piekło”. Jak rozumiemy z wyznań Marii Jadwigi, nie została przekroczona granica, nie nastąpiło zbliżenie intymne, chociaż ich znajomość przybierała formę flirtu, czego dowodem jest rozmowa, jaką przytacza:
„gdybym była mężczyzną już by pani pięciu minut nie była panną” […] „szkoda, że pani to nie kawaler”, a kiedy jej powiedziałam, że całe niebo nas od siebie dzieli, to nie odpowiedziała. (Z. II)
Poczucie tej frustracji wynikało z pozycji społecznej i klasowej, Strumff brała honorarium za pracę i nie mogła niczego oczekiwać w zamian. Jej rozkosz była wykradaną przyjemnością:
ta myśl, że przez kilka tygodni dotyka się jej ciała z taką swobodą, że ją się lepiej zna jak wszyscy otaczający, bo się ją widzi piękną, naturalną jak ją Pan Bóg stworzył, świeżą po przebudzeniu, kiedy kobieta ma najwięcej uroku, a z chwilą kiedy ci zapłaci, nie wolno ci rzucić: szczęśliwej podróży. (Z. I)
Rozstanie z ukochaną należy do najtrwalszych wspomnień. Scena pożegnania mogłaby stać się paradygmatyczną dla wszystkich niespełnionych miłości. Nie mogąc się rozstać z pacjentką, Strumff nieproszona idzie na dworzec, żeby ukradkiem ją pożegnać, pokonuje wstyd, bo ma świadomość, że może zostać rozpoznana jako persona non grata:
Ja jednak wpatrywałam się w nią cały czas, jak biedny kochanek, który ma wszelkie prawa, ale wobec męża znać jej nie może. (Z. I)
Strumff przyznawała, że przygody dokonały w niej głębokiej przemiany. Z osoby zasadniczej stałą się otwartą, tolerancyjną dla ludzkich słabostek i błędów, przestała się dziwić kobietom oddających się flirtom i romansom.
Tajemnicza pacjentka
Życie masażystki wypełniały nie tylko kobiety, które chciały poprawić swoją urodę czy szukające wrażeń, bywały wśród nich osoby niezwykłe – miały one decydujący wpływ na nią, ukształtowały jej prokobiecy światopogląd. Jedną z nich, niewymienioną z nazwiska, była Gabriela Zapolska. Wiemy to dzięki jej wnukowi Tadeuszowi Strumffowi, który o tym wspomniał we wstępie do pamiętnika w pierwszym wydaniu. Dowodem jest też wpis autorki Moralności Pani Dulskiej do sztambucha syna Strumff – Tadeusza w 1897 roku. Sama Strumff uczyniła pewną aluzję, pisząc, że pojawiła się u niej znana literatka, otoczona aurą skandalu i złej sławy. Po latach, kiedy pisała pamiętnik, zachowała do niej wielki szacunek i sympatię: „obcowanie z nią przez rok cały co dzień zmieniło mnie do gruntu. Otworzyło mi oczy na świat, zaczęłam bronić namiętności ludzkie a nigdy potępiać”. W jej oczach pozostała najmądrzejszą i najmoralniejszą ze wszystkich kobiet. Ich codzienny kontakt, trwający rok, był dla Strumff małym uniwersytetem, spędzały bowiem czas na rozmowach o sztuce, książkach i możemy się domyślać, że dyskutowały o kwestii kobiecej i panujących w ówczesnym społeczeństwie podwójnych standardach. Zapolska imponowała jej swoją niezależnością, skromnością i poczuciem własnej wartości. Masażystka była zachwycona, że pisarka zawsze, w każdych okolicznościach, pozostawała elegancka i bez uciekania się do pomocy służącej, sama dbała o swoje ubrania, które wprawnie cerowała czy reperowała.
Kwestia kobieca
Strumff deklarowała empatię, ale daleka była od pobłażliwości. Ostra w swojej krytyce nie pozostawiała suchej nitki na pacjentkach. Swoje oceny opierała na wieloletnim doświadczeniu obcowania z nimi podczas praktyki zawodowej. Krytyka kobiet, mimo złośliwych uwag, nie była jednak frontalnym atakiem. Strumff widziała i wady, i zalety pacjentek, z którymi spotykała się niemal na co dzień. Jednocześnie pamięć o doświadczanych od nich przykrościach, upokorzeniach, uaktywniała podczas pisania resentyment, którego nie zdołał przesłonić deklarowany przez nią cel badawczy. Zakładany obiektywizm, mający służyć jej do odtworzenia prawdziwego obrazu świata, był na wskroś osobisty. Nieco inaczej wygląda u niej obrona kobiet, chociaż w tym względzie zaznacza ona swoje subiektywne podejście: „bronię wszystkie kobiety, chyba że nie lubię”. Ważne miejsce w jej światopoglądzie zajmowała kwestia kobieca. Stosunek do ruchu feministycznego wynikał nie tylko z doświadczenia życiowego, ale też wiedzy, jaką nabyła dzięki kontaktowi z bardziej świadomymi kobietami, takimi jak Zapolska albo, jak można się domyślać, z wyemancypowanymi aktorkami. Jej brat ożenił się z baletnicą Natalią Adler i najprawdopodobniej dzięki jej znajomościom Maria Strumff pozyskiwała pacjentki w środowisku teatralnym. Jednak jej kontakty nie ograniczały się tylko do środowiska aktorek. Strumff napomykała też, że bywała na salonach i znała ważnych ludzi. Niewątpliwie dzięki koligacjom rodzinnym utrzymywała kontakt ze środowiskiem lekarskim, prawdopodobnie znała Hilarego Nussbauma (1820–1895), przedstawiciela kierunku asymilacyjnego wśród Żydów, redaktora tygodnika „Izraelita”, przyjaciela Orzeszkowej. Jego syn Henryk był lekarzem, propagatorem humanitaryzmu, działaczem oświatowym. W ich salonie bywały znane pisarki i publicystki, a także wrażliwy na kwestią kobiecą Henryk Struve, który, jak się wydaje, był również znajomym Marii Strumff[38].
Wpływ na autorkę wspomnień miała z pewnością matka chrzestna jej synów Stanisława i Alfreda, Józefina Rembielińska, konserwatywna działaczka pracująca na rzecz pomocy dla młodocianych prostytutek[39]. W latach 1902–1903 razem z Ludwiką Moriconi założyła w Piasecznie schronisko dla „upadłych kobiet”[40]. Strumff obracała się w bardzo barwnym kręgu, w którym rzadko odczuwała znużenie. Przyznawała się, że zawsze intrygowały i przyciągały ją kobiety niezależne, odważne, dające sobie, wbrew standardom moralnym, prawo do własnej przyjemności. Nie dość precyzyjnie jednak określała, co rozumie przez słowo półświatek, często pojawiające się w jej wspomnieniach. Zakres znaczeniowy tego terminu jest bardzo szeroki, ale w przypadku pamiętnika Masażystki odnosi się do kobiet. Możemy przyjąć, że półświatek jest tu miejscem pomiędzy dobrem a złem, pięknem a szpetotą, prawem a wolnością lub koniecznością, między przymusem przeżycia a dbaniem o siebie oraz pożądaniem zbytków i luksusów.
Strumff przyznała się, że stosunek do tzw. upadłych kobiet zmieniał się w czasie, po latach praktyki zaczęła wobec nich odczuwać empatię i zrozumienie. Początkowa niechęć do prostytutek nie pozwalała jej spojrzeć na nie bez wstrętu i lęku. Kokota, która wyznała jej grzechy i uklękła przed nią jako symbolem cnoty, wzbudziła w niej wstręt jak do nieczystej istoty. Musiało upłynąć trochę czasu, żeby masażystka zmieniła zdanie i stosunek do „takich” kobiet[41]. Kluczową sprawą dla zrozumienia stosunku Strumff do prostytucji był status jej zawodu. W tym czasie usługi, jak już pisałam, oferowane przez masażystki, były często traktowane tak samo, jak praca prostytutki, mająca zaspokajać potrzeby swoich klientów. Z tego powodu Strumff chciała się od nich odróżnić, ale mimo bardzo zdecydowanej postawy obronnej i określania zakresu jej praktyki zawodowej była bezustannie z nimi identyfikowana.
Przez lata pracy doświadczała, jak trudno walczyć z niemal powszechną opinią na temat masażu. Ciągle narażona na niestosowne zachowania pacjentów, kilkakrotnie podkreślała, że główną bronią przed niechcianymi ofertami była jej stanowczość. Mężczyźni składali jej propozycje usług seksualnych, z kolei ze strony pacjentek była narażona na oszczercze, obraźliwe oceny. Drugim, niemal tak samo silnym przeżyciem, była rozmowa z pacjentką, która zarzuciła Strumff, że „też się puszcza”. Oskarżenie to głęboko zapadło w jej sercu i było przedmiotem swoistego przepracowania postawy przez Masażystkę, która musiała się skonfrontować ze sobą i przyznać, że w szczególnych okolicznościach niczym się nie różniła od prostytutek.
Bez wątpienia Strumff miała rozbudzoną świadomość feministyczną. Jej poglądy wpisywały się w główny nurt myśli emancypacyjnej i reprezentowały stanowisko polskich emancypantek, takich jak Maria Turzyma, która w wielu artykułach i wystąpieniach krytykowała obyczajowość ówczesnego społeczeństwa. Uważała, że nieszczęścia kobiet biorą się z ich braku samodzielności prawnej i politycznej, ale przede wszystkim finansowej. Dowodziła, że zależne od swoich rodzin, mężczyzn: ojców, mężów, braci, tracą poczucie godności oraz celu życia i przez to godzą się na złe traktowanie, a porzucane przez partnerów nie potrafią zadbać o siebie[42]. Ważny głos w sprawie kobiet, które zamordowały swoich mężów albo kochanków zabrała Kuczalska‑Reinschmit[43]. Być może Strumff pod wpływem toczących się feministycznych dyskusji, śledziła procesy Tarnowskiej, Steinheilowej, Borowskiej, które postrzegała jako osoby wykluczone i stygmatyzowane. Widziała w nich przede wszystkim ofiary zmuszone bronić własnego życia i godności. Wszystkie te procesy skomentowała bardzo krótko, pisząc: „złych kobiet nie ma”. Według niej to często mężczyźni byli odpowiedzialni za rozpaczliwe zbrodnie swych partnerek.
Kontakty z przedstawicielami różnych i bardzo odmiennych klasowo, a także obyczajowo środowisk, usamodzielniały ją w sądach i opiniach, dawały jej szeroką perspektywę oglądu wielu spraw z różnych punktów widzenia i rozwijały zmysł krytyczny. Strumff poświęciła końcowe strony drugiego zeszytu kwestii kobiecej. W zaskakujący sposób jej rozpoznanie zjawiska podwójnych standardów i obłudy społeczeństwa było do pewnego stopnia bliskie teorii Freuda[44], a mianowicie zwracała uwagę, że kobiety w małżeństwie muszą odgrywać role świętych, tzn. ślepych i posłusznych, a mężczyźni, kiedy stracą zainteresowanie nimi, pozwalają sobie na zdrady. Wypracowane w ten sposób standardy tworzyły podstawy obyczajowości mieszczańskiej, zgodnie z którą mężczyźni oczekiwali, że ich żony będą pielęgniarkami dbającymi o zdrowie i strażniczkami porządku w rodzinie. Pozbawione prawa do swojego stanowienia godziły się na podwójne życie swoich mężów i akceptowały, że ich synowie pójdą w ślady ojców. Poglądy Strumff na ten temat były bardzo radykalne. W krytyce podwójnych standardów potępiała „Panie Dulskie”, opowiadała się za ochroną służących i koniecznością odpowiedniego wychowywania synów, żeby nie krzywdzili dziewcząt na służbie. Uważała, że większość uczciwych kobiet nie potrafi zatrzymać męża w domu, wypełniają one swoje obowiązki, dbają o rodzinę i dzieci, ale zapominają o sobie. Wychowane jako „niewolnice” mężczyzn, nie walczą o swoją godność, całkowicie podporządkowując się mężom, dla których przestają być atrakcyjne. Jeśli Strumff nie znała treści manifestu Pragniemy pełnego życia Zofii Nałkowskiej, który w 1908 roku wywołał skandal i odbił się szerokim echem w życiu publicznym, to prawdopodobnie jakieś odgłosy i echa dyskusji na temat wolności dla kobiet do niej docierały.
Wygnanie
Strumff w ostatniej części wspomnień, będącej podsumowaniem jej życia, wróciła do dzieciństwa, żeby podkreślić swoją inność i niepowtarzalność. Powtarza zapamiętane oceny najbliższych, że była postrzegana jako oryginał – filozof. Widząc wyższe cele w życiu, nie czuła się zaspokojona ani w małżeństwie, ani w macierzyństwie. Od młodości sensem było badanie ludzi, a w dojrzałym wieku jedyną stałą radością stała się umiejętność malowania na porcelanie[45]. Z praktyki zawodowej wycofała się w 1908 albo 1909 roku. Miała wtedy pięćdziesiąt jeden lat, swe dojrzałe życie podsumowała stwierdzeniem: „poznawszy ludzi, wycofać się ze świata i oddać się samotności”. W jej życiu zaczął się okres milczenia. Nie wiemy, czy coś pisała, jak się utrzymywała, z kim spotykała. Pojawia się pytanie, w jaki sposób spędzała kolejne dni, miesiące, lata, jeśli nie zajmowała się badaniem natury ludzkiej. Odpowiedzi częściowo udzieliły gazety, które codziennie czytywała. W wielu czasopismach w dwudziestoleciu pojawia się jej nazwisko wśród nagrodzonych osób za prawidłowe rozwiązanie krzyżówek[46]. Drobne nagrody rzeczowe, książki, papier, przyciski, atramenty, jakie otrzymywała, są znakami tej – jakże odmiennej od poprzednich – namiętności. Zabawa ta miała charakter rodzinny, bo wśród nagrodzonych pojawiała się też córka Róża. Strumff do końca życia mieszkała z synem Tadeuszem i jego żoną. Wnuk wspominał, że na starość wydawała mu się zdziwaczałą osobą[47]. Lektura wspomnień pozwoliłaby ją usprawiedliwić, ale może wystarczy strawestować Strumff i powtórzyć za nią, że nie urodziła się w „swoim” czasie i nie było jej łatwo znaleźć wspólny mianownik między sobą a światem zewnętrznym.
[2] Przyjmuje się, że pamiętnik‑wspomnienie rozwinął się w Polsce w XIX w., ten rodzaj dokumentu nie jest wyłącznie zapisem wydarzeń, opiera się na doświadczeniu osobistym, ma więc charakter podmiotowy, a nie przedmiotowy (J. Sztachelska, Pamiętnikarstwo. Z dziejów terminu i gatunku w XIX w., „Studia Podlaskie” 2013, t. XXI). Regina Lubas‑Bartoszyńska w artykule Nowsze problemy pisania o sobie odwołując się do zmian, które zaszły w traktowaniu genologii, zwraca uwagę, że kryterium czasu odgrywa najważniejszą rolę w wypowiedzi osobistej – utrwalenie przeszłości to wspomnienie w szerokim znaczeniu, zwane autobiografią i pamiętnikiem (najczęściej ze sobą utożsamione). Od tej formy zapisu należy odróżnić dziennik, którego celem jest chwytanie chwili bieżącej (R. Lubas‑Bartoszyńska, Nowsze problemy pisania o sobie. Przykład wypowiedzi autobiograficznych pisarzy polskich ostatnich dziesięcioleci, „Przestrzenie Teorii” 2006, nr 6, s. 57). Sidonie Smith i Julia Watson powołują się na klasyczną definicję Georgesa Gusdorfa, twierdzącego, że autobiografia jest europejskim wynalazkiem pozwalającym wyodrębnić się jednostce ze społeczeństwa w celu zrekonstruowania swojego życia. Ta forma pisania o „ja” o silnej proweniencji chrześcijańskiej, wykorzystuje czas ciągły, a nie cykliczny (S. Smith, J. Watson, Reading Autobiography. A Guide for Interpreting Life Narratives, University of Minnesota Press, Minneapolis 2001, s. 125). Patrz: F. Jakubczak, Zasoby pamiętników. Zasady i zakres ich użytkowania, „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” 1989, z. 2.
[3] P. Lejeune, Koronka. Dziennik jako seria datowanych śladów, przeł. M. i P. Rodakowie, „Pamiętnik Literacki” 2006, z. 4, s. 21.
[4] Domowa księga, inaczej raptularz, sięga korzeniami do schyłku XVII w. Stefania Skwarczyńska proponowała stosować pojęcie sylwy do wszystkich form hybrydycznych, charakteryzujących się różnorodnością tematyki i form podawczych (S. Skwarczyńska, Kariera literacka form rodzajowych bloku silva, w: Wokół teatru i literatury, „Pax”, Warszawa 1970, s. 185; R. Krzywy, Silvae i sylwy – glosa historycznoliteracka dla pewnego nieporozumienia, „Pamiętnik Literacki” 2013, z. 3).
[5] Autobiografia jest aktem odtwarzania życia, dlatego ważną czynnością jest czytanie przez autora swojej autobiografii, gdyż poszerza opis doświadczenia o świadomość (S. Smith, J. Watson, Reading Autobiography…).
[6] S. Smith i S. Watson pisząc o autoprezentacji powołują się na Francisa Harta, który definiował narrację jako dramat zmiennych intencji. Wymienia on trzy kategorie intencji autobiograficznych: spowiedź, przeprosiny, pamiętnik, które często nakładają się na siebie, ponieważ każdy autor ma własne zasady selekcji pamięci, wszystkie te formy nie są stałe, zmieniają się w czasie i wraz ze zmianą perspektywy narracyjnej (S. Smith, J. Watson, Reading Autobiography…, s. 126).
[7] Philippe Lejeune zauważa: „zmiany, niedokończone wpisy, powtórzenia, niespójności, braki są czasami komentowane przez autora, gdy ów «podejmuje tok pisania», najczęściej wprawiają w zakłopotanie czytelnika, który – by zrozumieć sens czytanego fragmentu – musi prowadzić pozatekstowe poszukiwania w biografii autora”. Oczywiście prawdą jest, zgodnie z obiegowym przekonaniem, że dziennik wyjaśnia w jakiejś mierze życie autora, jednak przede wszystkim sam potrzebuje przez nie dopełnienia (P. Lejeune, Dziennik: geneza pewnej praktyki piśmiennej, przeł. L. Mazur, „Wielogłos” 2019, nr 1 [39], s. 83).
[8] Anna Łebkowska wymienia następujące główne funkcje narracji: dyspozycja poznawcza, sposób mówienia o świecie, gwarant tożsamości, samorozumienie, światotwórczy wymiar (A. Łebkowska, Narracja biograficzna w fikcji, „Teksty Drugie” 2003, z. 2–3, s. 29).
[9] S. Smith, J. Watson piszą, że autobiograficzne narracje mogą zawierać wyselekcjonowane osobiste fakty, które nie tworzą obiektywnej historii, opartej na tradycyjnie pojmowanych faktach dotyczących konkretnego czasu, osoby czy wydarzenia. Przedstawiają raczej subiektywną prawdę, a nie fakty (S. Smith, J. Watson, Reading Autobiography…, s. 10).
[10] P.J. Eakin, Fictions in Autobiography. Studies in the Art of Self‑Invention, Princeton University Press, New Jersey 1988; tenże, Touching the World. Reference in Autobiography, Princeton University Press, New Jersey 1992; Autobiography. Essays Theoretical and Critical, red. J. Olney, Princeton University Press, New Jersey 1980.
[11] S. Smith, J. Watson, Reading Autobiography…, s. 22.
[12] J. Żyndul, Duma i poniżenie. Historia rodzinna Marii Jadwigi Strumff w tym tomie.
[13] A. Pragier, Czas przeszły dokonany, Muzeum Historii Polski, Warszawa 2018, s. 148.
[14] Paul John Eakin zrównuje tożsamość i narrację, zaś Antonio Damasio zwraca uwagę, że rozciągłość „ja” jest sygnaturą tożsamości. Według niego „rozciągłe ja” to jaźń pamięci, a jego funkcją jest antycypacja oraz oczekiwanie trwające w czasie (s. 2). Autor definiuje tożsamość narracyjną jako pewnego rodzaju historię tego, kim jesteśmy, („the notion that we are is a story of some kind”), (P.J. Eakin, Writing Life Writing. Narrative, History, Autobiography, Routledge, New York 2020, s. 21).
[15] Jedną z bardziej popularnych teorii jest koncepcja pisania jako wymyślania siebie, zaproponowana przez Eakina. Dla potwierdzenia swoich tez przywołuje on m.in. Rolanda Barthesa czy Welshmana Goronwaya Reesa, uważających autobiografię za wymyślanie siebie, swojego „ja”, które nie istnieje. Ponadto Eakin pisze, że autobiografia oferuje możliwość konstytuowania tożsamości, dlatego że referencjalność stanowi warunek powstania takich tekstów. Podkreśla, że „ja” tekstu nie jest tożsame ani z autorem pamiętnika ani z będącą podmiotem jednostką biograficzną (P.J. Eakin, Fictions in Autobiography…, s. 26–27).
[16] Patrz: S. Kośmiński, Słownik lekarzów polskich, obejmujący oprócz krótkich życiorysów lekarzy Polaków oraz cudzoziemców w Polsce osiadłych, dokładną bibliografię lekarską polską od czasów najdawniejszych aż do 1885 r., nakładem autora, Warszawa 1888, s. 514.
[17] A. Pragier, Czas przeszły…, s. 147–148. Pragier się mylił, mąż Marii Strumff nie był inżynierem, ale kupcem.
[18] Z ogłoszeń w prasie wiemy, że w tym czasie zajmował się sprzedażą młynów, biletów na statki z Bremy do Ameryki. Patrz: „Kaliszanin” 1880, nr 29, s. 115: „Maszyna o sile 50 koni, pracuje także o sile koni 60. Pięć trybów z jednym ostrym; zwykle wyrabia się pięć gatunków mąki. Grunt obejmuje 24 000 łokci, 2 wielkie piece, wszystkie urządzania do tychże; również 5 pokoi mieszkalnych. Spichlerz zbudowany obok młyna zawiera 5 ganków, gdzie można złożyć 2500 korcy pszenicy. Młyn znajduje się bardzo blisko stacji żelaznej. Wiadomość o warunkach sprzedaży u adwokata Adolfa Kohna w Piotrkowie lub u p. H. Strumffa w Warszawie, Karmelicka nr 15”.
[19] C. Smith‑Rosenberg, The Female World of Love and Ritual. Relations Between Women in Nineteenth‑Century America, w: Disorderly Conduct. Visions of Gender in Victorian America, Oxford University Press, Oxford 1986, s. 59–60; E. Donoghue, Inseperable. Desire Between Women in Literature, A Knopf Book, New York 2010, s. 323; S. Marcus, Between Women. Friendship, Desire, and Marriage in Victorian England, Princeton University Press, Princeton – Oxford 2007, s.13; L. Faderman, The Lesbian‑Feminist Revolution, w: Odd Girls and Twilight Lovers. A History of Lesbian Life in Twentieth‑Century America, Columbia University Press, New York – Oxford 2012, s. 418–437; M.J. Bonnet, Związki miłosne między kobietami od XVI do XX wieku, przeł. B. Szwarcman‑Czarnota, Sic!, Warszawa 1997.
[20] Patrz: A.M. Czernow, Panna z mokrą głową, w: …czterdzieści i cztery. Figury literackie. Nowy kanon, IBL PAN, Warszawa 2016, s. 495; M.A. Abate, Tomboys. A Literary and Cultural History, Temple University Press, Philadelphia 2008; Reclaiming the Tomboy. The Body, Representation, and Identity, red. E.J. Dymond, Lexington Books, London 2022.
[21] J. Halberstam, Female Masculinity, Duke University Press, Durham–London 1998.
[22] Pojęcie „trzecia płeć” pojawia po raz pierwszy w 1835 r. w Mademoiselle de Maupin jako określenie nadzwyczajnej egzystencji i nie ma konotacji negatywnej.
[23] Paul de Man zwraca uwagę na zjawisko zbieżności fikcji i faktów, niepozwalające na ich rozróżnienie, pisze: „Okazuje się więc, rozróżnienie między fikcją a autobiografią, nie sprowadza się do opozycji albo‑albo, lecz prowadzi do sytuacji, w której nie sposób rozstrzygnąć, czy coś jest jednym, czy drugim” (P. de Man, Autobiografia jako od‑twarzanie, „Pamiętnik Literacki” 1986, z. 2, s. 309); Anna Łebkowska pisze, że formy autobiograficzne zacierają granice między fikcją i nie‑fikcją (A. Łebkowska, Narracja biograficzna w fikcji…, s. 28); S. Smith, J. Watson twierdzą, że Fish zauważył, że autobiografowie nie mogą kłamać, ponieważ cokolwiek mówią, jest prawdą o nich samych (Reading Autobiography..., s. 12).
[24] Stanisław Szancer urodził się w Brzózie, studiował w Wilnie, rozpoczął praktykę w Będzinie, gdzie otoczył opieką lekarską robotników i rolników, organizował apteczki wiejskie, urządzał objazdy po okolicy. Opracował projekt modernizacji szpitali w całym kraju i przedstawił go ówczesnej władzy. W 1849 r. przeniósł się do Piotrkowa, łączył praktykę lekarską z pracami naukowymi. Urządzał zebrania, na których dyskutowano o różnych problemach zdrowotnych. Był autorem licznych artykułów: Febris intermittens depuratoria, „Tygodnik Lekarski” 1847, nr 21; Wstrząśnienie mózgu, „Tygodnik Lekarski” 1853, nr 2; O obrzezaniu u Izraelitów, „Tygodnik. Lekarski” 1867, nr 28–29; Kilka słów w kwestii powtórnego szczepienia ospy, „Gazeta Lekarska” 1871, s. 13–14; Tak zwany Vaginismus, „Gazeta Lekarska” 1871, s. 124–127, s. 141–142. W rękopisie pozostały: Kurs higieny i O kąpielach, w: S. Kośmiński, Słownik lekarzów…, s. 493.
[25] W momencie wybuchu powstania styczniowego Maria Strumff miała 7 lat, miejscowa legenda mówi, że przystąpiły do niego dziewczyny z pensji sióstr Krzywickich. Do tej szkoły najprawdopodobniej w późniejszych latach uczęszczała Maria Jadwiga.
[26] A. Pragier, Czas przeszły…
[27] A. Cała, Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim 1864–1897, PIW, Warszawa 1989; A. Jagodzińska, Pomiędzy. Akulturacja Żydów Warszawy w drugiej połowie XIX wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2008; H. Datner, Ta i tamta strona: żydowska inteligencja II połowy XIX wieku, ŻIH, Warszawa 2007.
[28] A Companion to Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender and Queer Studies, red. G.E. Haggerty, M. McGarry, Blackwell Publishing, Malden 2007; H. McCann, W. Monaghan, Queer Theory Now. From Foundation to Futures, Bloomsbury Publishing, London 2019, s. 1–21.
[29] P.E. Hyman, Gender and Assimilation in Modern Jewish History. The Roles and Representation of Women, University of Washington Press, Seattle 2016.
[30] R. von Krafft-Ebing, Zboczenia umysłowe na tle zaburzeń płciowych. Psychopatia sexualis, przeł. A. Fabian, wyd. 2, A i R. Kleinsingerów, Warszawa 1908; Freud jeszcze w latach 20. pisał: „tajemnica homoseksualizmu nie jest więc na pewno taka prosta, jak to się zwykło popularnie przedstawiać: psyche kobieca, która z tego powodu musi kochać mężczyznę, nieszczęśliwie trafiła do męskiego ciała, albo psyche męska, która nie może się oprzeć kobiecemu urokowi, została niestety zesłana do ciała kobiety”. S. Freud, O psychogenezie pewnego przypadku żeńskiego homoseksualizmu, w: Charakter a erotyka, przeł. R. Reszke, D. Rogalski, „KR”, Warszawa 1996, s. 229; H. Ellis, Studies in the Psychology of Sex, t. 2: Sexual Inversion, wyd. 3, Project Gutenberg 1927.
[31] Pani Blanka Strumff wspomniała, że ich najstarszy syn Stanisław Strumff, aptekarz, dwukrotnie przegrał w karty aptekę.
[32] J. Dobkowska‑Kubacka, Kobieca specjalizacja: sztuki upiększające. Inicjatywy wspierające aktywność kobiet w zakresie sztuki użytkowej oraz rzemiosła w drugiej połowie XIX w. w Królestwie Polskim, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica” 2020, nr 106, s. 53–75; I. Huml, Warszawskie szkolnictwo artystyczne dla kobiet na przełomie XIX i XX wieku, „Roczniki Humanistyczne” 1999, t. XLVII, z. 4, s. 297–312.
[33] Zakłady leczniczo‑gimnastyczne w Warszawie: Korycińskiej, Krakowskie Przedmieście 17, Heleny Kuczalskiej, Mazowiecka 5, Stanisław Majewski, Nowy Świat 5, Marian Olszewski, Miodowa 3, W. Pieńkowski, Hortensja 6.
[34] J. Żyndul, Duma i uprzedzenie.
[35] Ogłoszenia Marii Strumff pojawiły się w „Kurierze Warszawskim” w 1907 r. Prawdopodobnie we wcześniejszych latach nie podawała swojego prawdziwego nazwiska albo miała pacjentki i pacjentów z polecenia.
[36] Strumff prawdopodobnie za masaż brała od 1 do 2 rubli, w pamiętniku wspomina swoje zdziwienie, kiedy pacjentka zapłaciła jej 3 ruble.
[37] J. Żyndul, Duma i uprzedzenie.
[38] H. Struve, Historia logiki jako teorii poznania w Polsce, wyd. 2, wydawca nieznany, Warszawa 1911, s. 442.
[39] „Kurier Warszawski” 1896, nr 93, dodatek poranny, s. 2.
[40] W 1908 r. Moriconi zarejestrowała Towarzystwo Schronienia św. Małgorzaty działające na terenie całego Królestwa Polskiego, tworzące ośrodki, które miały wyciągać dziewczęta i kobiety z prostytucji. Pisała o tym „Kronika Rodzinna” w 1908 r.
[41] K. Stauter‑Halsted, The Devil’s Chain. Prostitution and Social Control in Partitioned Poland, Cornell University Press, Ithaca–London 2015; A. Urbanik‑Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021, s. 7; S. Kelles‑Krauz, Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458; A. Wróblewski, O prostytucyi i handlu kobietami, wydawca nieznany, Warszawa 1909; C. Lombroso, G. Ferrero, Kobieta jako zbrodniarka i prostytutka. Studja antropologiczne poprzedzone biologją i psychologją kobiety normalnej. Z upoważnienia autorów tłomaczył Dr. J. Szenhak, H. Cohn, Warszawa 1895.
[42] M. Turzyma, Wyzwalająca się kobieta, wydawca nieznany, Kraków 1906; S. Kijewski, Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster. Organ równouprawnienia kobiet polskich” 1910, nr 11–12, s. 364.
[43] P. Kuczalska‑Reinschmit, Kobiety które zabijają, „Ster” 1910, nr 2, s. 51.
[44] S. Freud, Przyczynki do psychologii życia miłosnego (II). O najpowszechniejszym poniżeniu życia miłosnego (1912), w: Życie seksualne, przeł. R. Reszke, „KR”, Warszawa 2009, s. 181–190.
[45] Mimochodem wspomniała, że malowała nie tylko dla własnej przyjemności, ale też dla innych, nie wiadomo, czy również zarobkowo.
[46] Na początku XX w. Strumff rozwiązywała szarady w „Kurierze Warszawskim”, później stała się czytelniczką takich czasopism, jak „Fata‑Morgana” (nagrodzona – 23 czerwca 1928); „Na szerokim świecie” (nagrodzona – 11 stycznia 1931).
[47] T. Strumff, Słowo o Marii Jadwidze Strumff, słowo o mojej Babce, w: Maria Jadwiga Strumff, Spostrzeżenia nad Ludźmi. Szczere Wyznania Massażystki, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2021, s. 12.