HISTORIA RODZINNA
PACJENTKI
HISTORIE MIŁOSNE
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
HISTORIA RODZINNA
PACJENTKI
HISTORIE MIŁOSNE
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
Spostrzeżenia nad ludźmi w końcu czwartego roku mej praktyki czyli poznania ludzi.
Gałęź ta medycyny zajęła mnie ogromnie, wychowana w dostatkach1 wypieszczona w domu, przez męża2, z całą gorliwością oddałam się pracy, z zaparciem się siebie, oczekiwałam chwili kiedy szłam do szpitala, wychodziłam smutna. Cieszyłam się nadzieją że będę mogła pomagać ludziom, ulżyć cierpieniom. Wychowana w surowych zasadach moralności, religii, patrzałam na świat różowo. Byłam szorstką, dziką, od ludzi uciekałam, nie miałam w sobie w życiu nic kobiecego, ubrać się było dla mnie karą. Ambicyą moją całe życie była nauka, poezya, malarstwo, żadne ziemskie namiętności. Naraz trzeba się było uczyć mówić, by przyzwyczaić się do banalnych rozmów, do których miałam całe życie awersyą, by uprzyjemnić przykrość leczenia; myśleć o tem by kapelusz nie był krzywo, wyrzec się zasad i przekonań. Od pierwszej chwili postanowiłam badać ludzi, wybitniejsze pacjentki opiszę, oraz wpływ jaki wywarły na mnie.
Nigdy niepewna siebie, pomimo gruntownej znajomości przedmiotu, pierwsze pacjentki, prawie, że odmawiałam i cieszyłam się kiedy odchodziły. Teorya, bez praktyki samoistnej, zdawała mi się niczem. Kiedy pierwszy raz, miałam pójść do obcego domu, straszne uczucia mną miotały, wyrzekłam się swego ja, przeszłości, tradycyi, ale to w teoryi, ta myśl, że mi ktoś może ubliżyć! Postanowiłam sobie śmiało, a nogi i ręce mi drżały, z głową do góry iść na pierwszy ogień. Pierwszą moją pacjentką, była na szczęście gąska bogata z gminu, która sobie uważała za zaszczyt mnie u siebie mieć „bo pewno bywam u całej arystokracyi”. Raziło mnie to ciągłe ściskanie rąk ludzi obcych, a paliły wsuwane pieniądze. Wstydziłam się, jakby ktoś mi jałmużnę dawał. Straszne to jest brać się do pracy ludziom zepsutym dostatkami W pierwszym roku wybitniejsze były; tylko jedna kobieta 60 letnia, która kazała podziwiać swe kształty, nawiasem mówiąc zwiędły wdzięk, wzbudzało to we mnie wstręt, i brzydziłam się jej jako moralnie zepsutey. Śmieszną mi się wydała również pewno coś około tego, która
w obec mnie udawała młodą, twarz massowała, dla świeżości, mówiła ciągle o miłościach swych, syna draba, uważała za dziecko kiedy, wchodziłam mówiła „leve toi”3 i raz, kiedy ten chłopiec odważył się do mnie uśmiechnąć, przeprosiła mnie że chwilowo wyjeżdża, zdawało mi się to tak, głupim, ja która, nie rozumiem co flirt, co się podobać i uważają mnie za kobietę Ludzie w salonie są […] jak w sypialni. Dama jedna, która dla blagi wydawała setki, raz prosiła mnie by jej dać trochę kremu, bo Jej rąk nie kremowałam, a kiedy chciałam wziąść bilet wizytowy, krzyknęła, że szkoda, jakież to nizkie! Były to wszystkie jeszcze skromne pacjentki, nie pamiętam już co prawda ich usposobień. W końcu pierwszego roku praktyka zaczęła mi się poprawiać i dawać mi robić obserwacye nad kobietami, ich charakterem uczciwością itp. Poszłam do pewnego domu, zastałam dwie młode kobiety o g 9 r w łóżkach, jedna leżała dla wywołania efektu. Wzięłam je za kokoty, dwie siostry, jeden mąż o którym się nie mówi, puste uśmiechnięte, serdeczne z osobą nieznajomą z niesmakiem rozmawiałam z niemi, wtenczas
na punkcie moralności byłam jeszcze bardzo surową. Po kilku dniach przekonałam się z biletu wizytowego jednej, że należy do tutejszej arystokracyi, nazwisko znane, dawało rękojmię, że się można z niemi bliżej zaznajomić. Obserwacye mnie nie myliły, że tamta źle żyje z mężem. Otóż ta pani C. otworzyła mi oczy, kpiła z mej naiwności. Hania, młoda, inteligentna, zapałała do mnie miłością jakąś nieznaną dla mnie, pieszczoty Jej denerwowały mnie strasznie, tak że postanowiłam Ją porzucić, chciałam być zawsze trzeźwą. Nic nie pomogło, tak mnie strasznie opętała, działała mi na zmysły, ciągłemi całusami, kwiatami, listami pełnemi miłosnych zapewnień. Ja Ją pokochałam, ale w tym stosunku było coś nienaturalnego, było to więcej jak przyjaźń, miłość która rujnuje. Pod jej wpływem zaczęłam się zmieniać, zapatrywać inaczej na kobiety lekkie, nie dziwiłam się że mają kochanków, tłomaczyłam je, a nawet broniłam. Nie widziałam Jej ośm miesięcy, wywietrzała mi z głowy. Po pierwszym uściśnieniu ręki miłość się wzmogła, doszła do najwyższej potęgi.
Ta chwila rozluźniła nas, chciałam się otrząsnąć z tego, zanadto Ją kochałam nie mogłam. Zrywałam ciągle, zawsze mnie przebłagała. Mam naturę męzką, poznałam ładniejsze, zaczęłam patrzeć na Nią bez okularów, zmysły pociągały do Niej, ale z całym cynizmem wyznała mi że ma kochanka widząc u Niej brak zasad moralnych, religijnych, pełną obłudę, poznawszy, że byłam narzędziem Jej zmysłów, że namiętność Jej nie zna granic, po za tem jest to zero, egoistka, u której niema nic świętego, lekkomyślna, zrobiła na mnie wrażenie zwyczajnej kokoty i zerwałam z Nią tą razą chyba niepowrotnie. Trzy lata trwał ten stosunek niezwyczajnej przyjaźni.
Jednocześnie z p. C. miałam aktorkę, naiwna dosyć jeszcze byłam, prosiła by Ją uważać za osobę prywatną, że ma starego męża ja będę Jej młodym mężem, nie rozumiałam wtenczas tego znaczenia, wierzyłam w Jej niewinność lubiłam Ją bardzo, oświadczała mi się również z miłością, czerwieniła się na mój widok, „J’était du grecque pour moi”4. Raz będąc u Niej spotkałam Jej kochanka, który był wraz z żoną, plunęłam Jej w oczy i znajomość skończona.
Siedziałam z niemi naumyślnie parę godzin, by to co się czyta widzieć w życiu. Bezczelność tej kobiety i przyjaźń Jej dla żony swego kochanka w obec Niego, przechodzi granice pojęcia ludzkiego, przytem głupota tej żony. Rok miałam dopiero praktyki, ale dosyć już doświadczenia, postanowiłam być ostrożną w znajomości. Zjawiła się u mnie kobieta znana w świecie naukowym i złych obyczajów, uciekałam z początku jak od zarazy. Złe z blizka, czyli djabeł nie tak zły jak go malują. Przyzwoitem obejściem swoim wykształceniem i inteligencyą potrafiła mnie tak ująć, że przekładałam Jej towarzystwo, jak wszystkich najmoralniejszych kobiet. Obcowanie z Nią przez rok cały codzień, zmieniło mnie do gruntu. Otworzyło mi oczy na świat, zaczęłam bronić namiętności ludzkie, a nigdy potępiać. Panów nie będę opisywać, bo prawie każdy uważał mnie za kobietę, co mi w końcu odebrało swobodę, i najczęściej widząc, że ze mnie zły materyał, więcej się nie zjawiali.
P. X. pacjentka moja z którą zaprzyjaźniłam się bardzo, mająca synów dorosłych, zdawała mi się uosobieniem cnoty. W rok, od naszej znajomości, dowiedziałam się dokładnie o Jej kochanku, dla czego Jej to przebaczam, nie wiem, ale nic mnie od Niej oddalić nie może. Uważam, że większa część kobiet są histeryczkami.
Bywałam w domu bogobojnym, skromnym, pani domu wdowa, czerwieniła się i wyrabiała przy massażu niemożebnie, raz mnie za nogę złapała. Nie wiem co we mnie upatrują męzkiego, jedna z aktorek, jak mi mówiono wściekała się za mną, cóż, kiedy mnie się przez cztery lata podobały tylko dwie, jedna wzajemnie, a drugiej duma moja nie pozwalała tego wyjawić. P.X. typ parweniuszki, którą musiałam kpić co chwila udającą świętą, a mąż umarł ze zmartwienia, wszystkie wróble na dachu śpiewają o Jej miłostkach. Kokotka z gminu, która mi spokoju nie dawała swoją miłością, że Ją musiałam wyrzucić za drzwi. Kokota, która mi zaimponowała swoim odezwaniem się, że schyla czoło przed cnotami, ale sama nią nie jest. Dużo, dużo typów
o których mi się pisać nie chce. Kokota, którą znam opowiada mi o sobie jako o swoim sobowtórze z podobieństwa, i opowiada swoje zdrady niby innej, bezczelność nie do uwierzenia. Za pieniądze dużo wymagają widzenia, wszystkie te kokoty są tak strasznie zdenerwowane. Znudziło mnie to wszystko, zapragnęłam porządnej kobiety. Ucieszyłam się, przyszła piękna, ród widać po ręku i ciele. W mowie cynizm najwyższy, dla tego myślałam że żartuje. Ta kobieta sprzedaje się, mając męża i dziecko, z zimną krwią dla fatałaszków. Jakież rozczarowanie! Od dwóch miesięcy poniża mi się w listach, nie może się zebrać na zapłacenie kilkunastu rubli. Brzydzę się zwykle fantazyą, jak mi się podoba pacjentka zapominam, że pracuję na chleb, poświęcam całe moje siły i czas by Ją zadowolić. Przy moich strasznych cierpieniach moralnych, borykaniu się z losem i materyalnych okropnych troskach, są chwile gdzie tylko, zdaje mi się samobójstwo mogło by kres położyć memu
męczeństwu, na które niemam odwagi i chciałabym wychować dzieci, muszę mieć coś co by, chwilami myśli moje, które nieraz zabiją, bo łzy tłoczą się, a uśmiech na twarzy, by nie wywołać litości, każde słowo, nieraz jest dla mnie męką, a muszę mieć zawsze humor. Krwawą bo trudniejszą jak na scenie, bo nie rozpustną a straszną, ale mi płacą za to, muszę powtarzam coś mieć by zapomnieć na chwilę o wszystkiem. Od trzech lat było moim marzeniem dostać jedną z Pań o której piękności i elegancyi tyle słyszałam. Przypadek zrządził że po mnie przysłała. Każda nowa pacjentka spać mi nie daje. Nowy dom nowi ludzie, myśl czy ja Jej co pomogę, jak się ze mną obejdzie. Gościnność u nas czasem bywa za wielka i serdeczna, o tej damie właśnie słyszałam, że duma Jej przechodzi granice. Z bijącym sercem poszłam do Niej. Mars na czole oznaką dumy, przyjęcie grzeczne ale wyniosłe oblały mnie lodem. Grzeczność Jej ujmowała mnie, nieraz krew się we mnie burzyła na myśl, że nigdzie takich form nie przechodziłam, chociaż bywam w najwyższych sferach, ale mars zaczął znikać, słodycz w obejściu
dziwna wrodzona dobroć, niezwyczajna delikatność i piękność ciała przyciągały mnie do Niej tak, czekałam tej chwili kiedy do Niej idę, a zawsze mi było za prędko wyjść. Przyzwyczaiłam się do Niej i przywiązałam tak, że wrogiem moim był ten, który ważył o Niej nie mówić wszystko dobre. Gdyby popełniła grzech śmiertelny, poszła bym za Nią w piekło i stanęła bym po Jej stronie. Kiedy nadeszła chwila rozstania, nie mogłam sobie miejsca znaleść, smutek mnie opanował straszny. Myśl, że może Jej już nigdy nie zobaczę. W kilka dni dopiero ocknęłam się, przyszło mi na myśl, że z chwilą kiedy Ci, Ta, którą uwielbiasz zapłaciła zapomniała o Twoim istnieniu, o dowodach Twej dobroci względem Niej, jakie Jej dawałaś w staraniu się o zadowolnienie Jej, grzeczność Jej to dobre wychowanie, dobroć jak dla każdej swojej służącej okazuje, to mnie otrzeźwiło, i nakazało milczeć wszystkim moim uczuciom, mojej filozofii, a jednak tak trudno mi o Niej zapomnieć.
W tym samym czasie zaczęłam bywać u biblijnej Judyty z ubioru, zbogaceni ludzie przemysłowcy, którym służba mówi „jaśnie Pani, a podaje list w ręku, chcą być panami, ale nie umieją, wprost do operetki. Wszystkie typy, o których by można pisać tomy są niczem w porównaniu z tą, która była u mnie w tych dniach. Kobieta tęga zdrowa z sfer najlepszych 48 lat, która raz już u mnie była przed dwoma laty, zakochała się że zwarjowała na punkcie piękności, od dwóch lat straciła 8 tys. rubli na leczenie dwa razy się truła, a nawet dwa razy Dr. K. operował Jej twarz, by Jej rozum do równowagi doprowadzić, korzystając z Jej warjacey i mnie obiecywała Bóg wie co by się podjąć coś Jej poradzić na młodość, ale sumienie nie pozwala mi na to, zrobiła na mnie wrażenie przygnębiające, mówiąc ciągle, że jest warjatką i zdenerwowała strasznie. Dałam Jej dwa papierosy na uspokojenie. Typ kobiety zwierzę. Kobieta zrujnowana
fizycznie, trzy miesiące po operacyi, figura księdza, kości i zkóra, ciągle się boi, że Ją obmówią. Powiada: „ja to byłam taka łakoma to, ślinka Jej idzie kiedy to mówi, że byłabym 10 razy dziennie, gdyby pierwszy mąż był chciał”, a drugi trzy godziny po ślubie (60letni) powiedział Jej że jest zanadto wyczerpany i żyć z Nią nie może. Tej kobiety myślą jedynie jest kto z kim żyją!
Setki osób, które widzę z któremi rozmawiam, zrobiły ze mnie innego człowieka. Dziwię się jak ktoś mi cytuje porządną kobietę do tego stopnia nawet, że dzisiaj imię nowożeńca pewnej rodziny arystokratyczney zwróciło moją uwagę i pytałam się gdzie Ojca szukać i nie omyliłam się. W rodzinie śmieją się, że się nudzę w towarzystwie porządnych kobiet, co niestety prawda! Przyzwyczaiłam się do lekkich rozmów, niema dla mnie tajemnic.
Z zimną krwią słucham opowiadań Panów z życia ich, coby dawniej było mnie raziło i nikt by sobie nie był pozwolił bez obrazy mi to opowiedzieć. Nie dziwię się niczemu. Bronię wszystkie kobiety, chyba że nie lubię. Pacjentki, które lubię ubieram w cnotę, albo tłumaczę, że gdyby były świętemi, nie miały by dla mnie uroku. Każdemu wolno robić co mu się podoba, zawsze znajduję okoliczności łagodzące. Niema dla mnie nic złego, zobojętniałam na wszystko. Za dużo wiem. Znam życie i ludzi z doświadczenia. Wszedłszy do przedpokoju wiem jaki porządek domowy. Po służbie poznam Pana. Byłam człowiekiem, ludzi ze mnie zrobili obumarłą na wszystko, wszystkie poczucia ludzkie we mnie zmartwiały. Dużo mam wrażeń, zawsze pamiętam najlepiej ostatnią pacjentkę jeśli sympatyczna, ale tylko jednej na prawdę zapomnieć nie mogę.
Och, jakie straszne refleksje przyszły mi do głowy nad formami światowemi. W tej chwili wróciłam z kolei, pacjentkę, którą tak niezwyczajnie polubiłam postanowiłam zobaczyć raz jeszcze, pierwszy raz ubraną, a może już Jej nie zobaczę nigdy. Stojąc, zdaleka ucieszyło mnie, że obsypana kwiatami bo tego warta, ale pierwszy raz w życiu byłam zazdrosną, widząc jak inni Ją całują, żegnają, ja która może szczerzej i serdeczniej nie dla formy życzyłam Jej szczęśliwej podróży, mogłam się przyjrzeć zdaleka, bo byłam tylko u Niej płatna, której zapewne na ulicy nie zna, jakież to straszne uczucie? jakie myśli nasuwają się, dopiero czuje się dla Rodziców wymówką, że mając rodzinę w najwyższych sferach przez skromność wycofali się z Niej, a w człowieku odzywa się ta rodowa duma! Ta nicość na świecie! Rodzimy się i umieramy jednakowo. Ta myśl, że przez kilka tygodni dotyka się Jej ciała z dużą swobodą, że Ją się lepiej zna jak wszyscy Ją otaczający, bo się Ją widzi piękną, naturalną, jak Ją Pan Bóg stworzył, świeżą po przebudzeniu, kiedy kobieta ma najwięcej uroku, a z chwilą kiedy Ci zapłaci nie wolno Ci rzucić „szczęśliwej podróży”. Ja jednak wpatrywałam się w Nią cały czas, jak biedny kochanek, który
ma wszelkie prawa, ale w obec męża znać Jej nie może. Teraz dopiero rozumiem jak mu serce pękać musi! Naturalnie że mnie nie widziała, albo i nie chciała widzieć, bo Jej nie wypada, niemam Jej za złe. Kiedy pociąg ruszył wyszłam z westchnieniem do Boga by szczęśliwie zajechała. I znowu o Niej zapomnieć nie mogę. Smutno mi bardzo! Pod względem fizjologicznym straszna zmiana we mnie zaszła. Obcowanie z mężczyznami jako pacjentami, nie robiło na mnie wrażenia, bo kochałam raz. Niestety jestem tylko zwierzęciem jak każdy człowiek, ciągłe podniecanie przez pacjentki, próby ogniowe z mężczyznami, rozmowy strasznie podniecające, denerwują mnie chwilami strasznie. Miłość to bajka dla dzieci! ale krew krąży w człowieku, mimo woli, mając ciągłe pobudki, dotykając się ciał ludzkich, zawsze nagich rozbudzają się w nim namiętności, ogromna siła woli chroni od pociągu do upadku, mając ciągłe okazye, a nawet czasem walki. Człowiek musi kochać, dla tego zdaje mi się dałam się opanować mej okrutnej kochance, zastępując to inne namiętności, kodeksem karnym i moralnym nie wzbronione, miłość ta chroniła mnie od wszystkiego. Gdybym była młodszą, nie
wiem czybym wytrwała w wiecznej cnocie i poście. Jakie to przyjemne chwile były naszej miłości, chociaż prześladowali nas, nie wierząc w naszą idealność, ale nas podniecało! Każdy całus był wybuchem namiętnej miłości, a wiele ich było zawsze? Odczuć nikt tego nie potrafi, co nas posuwało ku sobie, ale godzinami pieszczoty nas nie nudziły. A po każdem gniewie więcej nas coś łączyło, każde zbliżenie się do siebie było dziwnie namiętnem. Pierwszy raz w moim życiu miłość tak słodka i nie występna. Zaczęłam robić uwagi nad pacjentkami dla czego sobie twarz massują. Wezwano mnie do rossyanki, mieszkanie jakie się w Warszawie nie widuje, drzwi drewniane zamknięte na haczyk, na poddaszu, bieda, nieład, dzieci pełnią funkcyę służącej, kobieta młodo względnie elegancko ubrana: pokój sypialny przy tamtej biedzie niby elegancki, wdowa, ta kobieta płaci mi tyle dla utrzymania młodości. Po kilku dniach opowiada mi, że jest rządcą trzech domów. Kto Jej pozwoli wbrew zakazom? Komissarz. Kwestya rozwiązana. Ta kobieta, matka
dwojga dzieci, żyjąca w takim niedostatku, nie żałuje na upiększenie twarzy, by sprzedać swoje ciało. Cały pół świat upada z miłości każda z nich mi opowiada że kochała raz w życiu mając lat 16, widocznie te biedne dziewczęta upadają wierząc uwodzicielom, zapłacone za to puszczają się potem z profesyi. Czyż je można potępiać? ofiary zepsutej młodzieży, która je potępia niegodziwie potępia. Typ, który może być wyzyskany na scenę. Kobieta niemłoda fizycznie niemożebnie zrujnowana, w przypuszczeniu, że może Jej wypadnie być towarzyszką młodych panien, chce odświeżyć każdą część ciała, począwszy od farbowania włosów, utycia odświeżenia cery, rąk itd. całą godzinę w sposób komiczny wyłuszcza mi swoje wymagania, słucham bo zdaje mi się że jestem w Teatrze. Cóż Jej mogę powiedzieć? że ruina? Zalecam Jej środki domowe by Ją nie odprawić z niczem. Za to obdarza mnie tysiącami błogosławieństw za dobre słowo. Jakaś pasażerka z kuferkiem w przejeździe, którą taniej kosztowało jak przeczekanie w cukierni, poprawia toaletę, czesze się, na usilne prośby massuję Jej twarz, po skończeniu powiada mi, że za miesiąc będzie u mnie zapłaci razem minęło od tego czasu dwa lata.
[nieczytelny podpis Marii Jadwigi Strumff]
Młody dragon5 kocha się w Polce i żąda usunięcia natychmiastowego zmarszczki około nosa, nie chce wyjść odemnie, żeby Mu dać koniecznie coś że był u mnie, z słoiczkiem kremu szczęśliwy wychodzi. Młody człowiek jedzie w konkury do Padwy, płaci mi z góry za trzy dni, na drugi dzień żąda opadłwszy wyjęcia zatem dwóch wągrów z twarzy, nie zgodziłam się na to, na cyferblacie głupota wyryta, więcej nie przyszedł, pomimo że zapłacił. Przychodzi dama mnie jakaś nie młoda, która leczyła się we wszystkich stolicach na nogę i proponuje mi 2 rss. jeśli trafię w Jej myśl, co Jej zależało na tem nie wiem? widocznie nie wie co z pieniędzmi zrobić! Z opowiadań Jej mogłam dojść jakie przypuszczają choroby, łatwo mi było zrobić zwłasnej praktyki wniosek, ucieszyła się zapłaciła mi 3 rss. Dwie cienkie Angielki czarno i szumiąco, widocznie do najlepszej sfery należące żądały usunięcia odcisku, ale pytały się wiele biorę za wizytę, odpowiedziałam że niemam czasu pójść, dałam Jej radę, żeby sobie to sama zrobiła, wyjęła 25 kop. nie przyjęłam pytały mi się naiwnie
Matka i córa Albionu, dla czego nic nie biorę, odpowiedziałam, że albo biorę porządnie, albo nic, serdecznie mi podziękowały spytawszy się z całą naiwnością jeszcze raz o informacye.
Nowe refleksye nad ludźmi, nad sobą. Zyskałam sobie zapewne zaciętego wroga. Piękna pacjentka o której wspominałam że od trzech miesięcy mi jest winną, proszona przezemnie o zapłacenie długu, zagroziłam Jej, że się udam do męża, w dwa dni zdobyła się na zapłacenie rsb.6, cóż za brak ambicyi, honoru, osobistej godności! żebym miała ostatnie sprzedać nie zrobiła bym tego, i ta dama śmie ironicznie pisać, że taki biedny rachunek stanowi coś u mnie, a ona pomimo brylantów przepychu itd. nie może go zapłacić co za bezczelność i 2 strony nabite sarkazmem. Czyż na prawdę zna tak mało ludzi! Za Cnotę nie płacą! widzę to z doświadczenia. Widocznie dla meżczyzn nie trzeba być ładną i młodą, na tem polu tylko coś można zrobić chciwością daleko widzę nie zajdę! Niemam za złe innym sobie nie poczytuję za zasługę, jedynie miłość czyli pociąg fizyczny mógł by mnie posunąć na złą drogę, ale pieniądz nigdy. Chociaż Bóg świadkiem że rubel dla mnie majątek w tej chwili, ale dla tego miała bym robić źle? To w takim razie mogłabym i oszukiwać, bo jakikolwiek zarobek niegodziwy to jedno, tembardziej stracić to, co jest jedynym skarbem kobiety, Nagą
pruderie, ale trudno zwieżęcych skłonności nie miałam nigdy. Pan jeden przed kilkoma miesiącami przyszedł do mnie na massaż, widocznie w Wiesbadenie miał masażystkę do wszystkiego, bo zanim zdążyłam ręce umyć już był rozebrany, nie wypadało mi zwrócić uwagi, On to wziął za dobrą wróżbę, złapał mnie za rękę i gdyby nie wrodzona siła fizyczna, byłby zrobił ruch, na które podobno Panie z najlepszych sfer się zgadzają, bo Im nie szkodzi. Krew mi uderzyła do głowy z oburzenia, że śmiał mnie obrazić, ale godność osobista nie pozwoliła Mu tego objawić. Krwią zalana wyszłam, zapaliwszy papierosa malować i nie weszłam póki jegomość nie wyszedł miał przyjść nazajutrz, naturalnie kazałam Go nie przyjąć. Minęło parę miesięcy. Wczoraj wieczorem jakiś Pan przyszedł kuchnią, służąca kazała Mu dzwonić frontem, wchodzę, patrzę ten sam, ja co się nigdy nie czerwienię, czułam że jestem buraczana zapanowałam nad sobą i czekałam co powie (wiedział, że przyjmuję od 2 4, a przyszedł o g7w. i nie frontem). Mówił, że wyjeżdżał, żeby go massować dałam Mu adres do doktora, na zapytanie dla czego go nie massuję wszak to jedno czy massażystka odpowiedziałam że on mi za dużo czasu zajmuje, wyszedł
1) Rodzicami Marii byli Stanisław (Salomon) Szancer i Emma z Löwensteinów. Stanisław (Salomon) Szancer (1817 Brzoza – 1876 Piotrków) – syn lekarza Jakuba Szancera i Salomei (Gitli Gołdy) z Cymblerów. Miał siedmioro rodzeństwa. Studia medyczne ukończył w Wilnie w 1842 r. W 1845 r. ożenił się w Krakowie z Emmą z Löwensteinów, z którą miał 7 dzieci (dwóch synów zmarło w dzieciństwie). Emma Szancer (1822 Bydgoszcz – 1893 Warszawa) była córką Abrahama Löwensteina i Rozalii z Flatauów. Ta zaś była wnuczką Szmula Zbytkowera i Judyty Jakubowiczowej. Została pochowana w grobie rodzinnym na żydowskim cmentarzu na Pradze, który ufundował jej prapradziadek.
2) Mężem Marii był Hipolit Strumff. Hipolit Strumff (1853 Warszawa – 1916 Wiedeń) – syn Adolfa Izydora (Ojzera) Strumpfa i Zofii (Cypy) z Horowitzów. Adolf Izydor (Ojzer) Strumpf (1823-1857) – ojciec Hipolita był nauczycielem szkoły elementarnej w Warszawie. Rok przed śmiercią przyjął chrzest w Kościele ewangelicko-reformowanym. Wcześniej uczynili to czterej jego bracia.
3) Leve toi (fr., poprawnie lève- toi) – wstawaj.
4) J’étais du grecque pour moi (fr., poprawnie Je pense que j’étais grecque) – „Moim zdaniem byłam Greczynką.” Aluzja do homoseksualizmu.
5) Dragon – dawniej żołnierz konny.
Kręgi
HISTORIA RODZINNA
PACJENTKI
HISTORIE MIŁOSNE
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
Konteksty
MASAŻ. Masaż, określany głównie terminem „mięsienie”, był w XIX wieku kategorią pojemną. Przede wszystkim oznaczał zabieg należący do standardu dbałości o ciało. Miał leczyć melancholię, poprawiać samopoczucie, a w przypadku kobiet – służyć zachowaniu urody i zapobieganiu oznakom starzenia się. Baronowa Staffe (Piękność i zdrowie: praktyczne rady, wskazówki i przepisy dla kobiet, Warszawa 1894, s. 29) traktowała go jako rutynowy zabieg kosmetyczny stosowany bezpośrednio po kąpieli w celu „wzmocnienia porów” skóry. Miał być wykonywany przez masażystkę albo służącą, natomiast osobom, które nie chciały korzystać z takich usług, polecała zastąpić go nacieraniem ciała szczotką albo dłonią w szorstkiej rękawiczce. Według Anny Fischer-Dückelmann (Pielęgnowanie urody: co kobieta czynić powinna, aby być piękną i zdrową: rady praktyczne z wieloma rycinami, Toledo 1912, s. 25) dbająca o urodę kobieta powinna „corocznie przynajmniej przez 14 dni poddać się delikatnemu mięsieniu, a zarazem natrzeć dobrymi i perfumowanymi tłuszczami”. Mięsienie twarzy autorka sugerowała natomiast poprzedzić „parowaniem” oraz uzupełnić nacieraniem tłuszczami. Masaż służący pielęgnacji urody wykonywany był przede wszystkim w domu. W uzdrowiskach i kąpieliskach towarzyszył hydroterapii, a od lat 80. XIX wieku znalazł się w ofercie europejskich gabinetów kosmetycznych. Wykonywany był zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety. Odwoływano się przy tym do tradycji wschodniej, a dokładniej do „wyobrażonego orientu”, niosącego ze sobą ładunek erotyzmu, ucieleśniającego to, co naruszało zasady przyzwoitości funkcjonujące w mieszczańskiej kulturze europejskiej (Linda Nochlin, The Imaginary Orient, w: The Politics of Vision: Essays on Nineteenth Century Art and Society, New York 1989, s. 44). Z tego powodu w przypadku kobiet zawód nie cieszył się dużym prestiżem. W XX wieku masaż kosmetyczny uległ profesjonalizacji. Można było uczyć się go, obok masażu leczniczego, w szkołach i na specjalistycznych kursach. Dyplom warszawskiej Szkoły Kosmetyki i Masażu Leczniczego Marii Kasperskiej dawał uprawnienia do otwarcia własnego gabinetu kosmetycznego. W reklamach gabinetów oferujących masaż podkreślano jego walory terapeutyczne oraz fakt nadzoru lekarskiego nad zabiegami. Maria Strumff odnosi się do masażu traktowanego jako gałąź medycyny. Również określano go jako „mięsienie”, a termin masaż został spopularyzowany dopiero pod koniec stulecia przez Izydora Zabłudowskiego (1851–1906). „Mięsienie” zaliczano do terapeutycznych „ruchów biernych”. „Przez mięsienie w znaczeniu lekarskim rozumiemy oddzielną grupę manipulacji mechanicznych jak pocieranie, ugniatanie, uciskanie, wstrząsanie itp. za pomocą których staramy się usunąć pewne cierpienia miejscowe” – pisał na łamach „Medycyny” doktor Stefan Smoleński, kierownik zakładu wodoleczniczego w Jaworzu (S. Smoleński, Kilka słów o mięsieniu, „Medycyna” 1883, nr 19). Rozkwit masażu medycznego w Europie nastąpił na początku XIX wieku dzięki lekarzom szwedzkim. Należeli do nich: Per Henrik Ling (1776–1839) twórca systemu gimnastyki szwedzkiej, Thure Brandt (1809–1895) – twórca masażu ginekologicznego, Gustaw Jonas Zander (1835–1920) – propagator gimnastyki z użyciem przyrządów łączonej z masażem określonych grup mięśniowych. Masaż w połączeniu z gimnastyką oraz jako uzupełnienie leczenia obrzęków, chorób stawów i układu oddechowego od XIX wieku popularny był w europejskich uzdrowiskach, zakładach balneologicznych i przyrodoleczniczych. W 1890 roku brytyjski lekarz William Murell (1853–1912) wprowadził wyraźne rozróżnienie na masaż medyczny i profilaktyczny. Dzięki holenderskiemu lekarzowi Johnowi Mezgerowi (1839–1909) masaż stał się elementem leczenia w klinikach chirurgicznych, a później na innych oddziałach szpitalnych. Jego uczeń, profesor Uniwersytetu w Berlinie Izydor Zabłudowski (1851–1906), jako kierownik tamtejszego Zakładu Masażu Leczniczego prowadził badania nad wpływem „mięsienia” na układ krążenia oraz na przemianę materii. Doprowadził do zrównania masażu z innymi dziedzinami medycyny na poziomie uniwersyteckim i w 1886 roku otrzymał tytuł profesora masażu (Leszek Magiera, Historia masażu w zarysie, Kraków 2007). Masaż stosowany był także w leczeniu chorób psychosomatycznych. Pod koniec XIX wieku Freud polecał masaż macicy jako alternatywę dla współżycia małżeńskiego w przypadku kobiecej histerii (Rosemary H. Balsam, Freud, The Birthing Body, and Modern Life, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 2017, nr 65). Na terenie imperium rosyjskiego masaż medyczny odwoływał się zarówno do nowoczesnej idei kultury fizycznej, jak i do rodzimych tradycji. W 1876 roku Wiaczesław Auksentowicz Manassein czynił starania o wprowadzenie kursu gimnastyki i masażu w Wojskowej Akademii Medycznej w Petersburgu. Na ziemiach polskich od 1875 roku doktor Alfred Obaliński (1843–1898), ordynator oddziału chirurgicznego szpitala św. Łazarza w Krakowie, stosował masaż przy leczeniu bólów, obrzęków i wybroczyn podskórnych stawu kolanowego. Doktor Henryk Jordan (1842–1907) był propagatorem masażu w leczeniu schorzeń ginekologicznych. Doktor Zygmunt Ashkenazy, lekarz chorób kobiecych, propagował „leczenie gimnastyczne szwedzkie” połączone z „mięsieniem” jako środek profilaktyczny oraz jako metodę leczenia „schorzałego ustroju” (Leczenie ruchowe i mięsienie [Massage], Lwów 1892, s. 9). Sam leczył masażem pacjentki w Szpitalu Powszechnym oraz w prywatnym gabinecie przy ulicy Mikołaja 11 we Lwowie, a od maja do października także w Cesarsko-Królewskim Zakładzie Zdrojowym w Krynicy Zdroju. Askhenazy był przeciwnikiem stosowania masażu wibracyjnego w leczeniu histerii. Na ziemiach polskich nauka masażu nie była elementem kursu medycyny. Od 1906 roku masażu leczniczego można było się uczyć w Szkole Gimnastyki Szwedzkiej i Masażu założonej w Warszawie przez Helenę Kuczalską (1854–1927).
SZPITALE. XIX wiek przyniósł istotne przekształcenia w funkcjonowaniu szpitali na ziemiach polskich i w całej Europie. Do końca XVIII stulecia szpitale były zarządzane i prowadzone przez kościół i zakony. Służyły nie tyle jako placówki w których leczono chorych, ale przede wszystkim jako miejsce schronienia i opieki dla ubogich. (Katarzyna Milik, Wpływ Kościoła katolickiego na rozwój szpitalnictwa polskiego w XVI–XIX wieku, „Zeszyty Historyczne” 2019, t. 18, s. 69–84). Na przełomie XIX wieku oprócz sekularyzacji szpitali i sprowadzenia kleru do funkcji wyłącznie opiekuńczej, nastąpiły również zmiany na poziomie administracyjnym. Rozpoczęto wydzielanie odrębnych oddziałów: położniczych, dziecięcych, okulistycznych, psychiatrycznych, chorób wewnętrznych, chorób wenerycznych i innych. Wprowadzono urzędy kontroli. Stopniowo poprawiały się warunki w szpitalach pod względem higieny, wyposażenia, wyżywienia i poziomu opieki lekarskiej (Elżbieta Mazur, Szpitale w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2008). Zmiany te wiązały się przede wszystkim z rozwojem medycyny, ale także z ewolucją w przestrzeganiu zasad zachowania zdrowia i czystości (Teodor Jarnatowski, Hygiena czyli Nauka o zdrowiu, Poznań 1878; Anita Napierała, Higiena prywatna w polskich publikacjach popularnych i popularnonaukowych w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku. Koncepcje i porady, Poznań 2018). Poziom świadomości w kwestiach higieny uzależniony był od stratyfikacji społecznej – znacznie szybciej wdrażały ją osoby mające dostęp do literatury naukowej, popularnonaukowej i zagranicznych nowinek. Bogaci pacjenci nie przebywali w szpitalach – opiekę medyczną zapewniano im w zaciszu domowym. W XIX wieku w Królestwie Polskim szpitalnictwo dynamicznie się rozwijało. W latach 1832–1870 powstało kilkadziesiąt nowych placówek leczniczych, w Warszawie do roku 1867 funkcjonowało ich czternaście. W 1870 roku szpitale zostały podporządkowane władzom carskim. Od 1816 roku na Uniwersytecie Warszawskim działał Wydział Lekarski, a po jego zamknięciu w 1857 roku uruchomiono Akademię Medyko-Chirurgiczną. Absolwenci kierunków medycznych często zasilali kadrę warszawskich szpitali. Początkowo pracowali nieodpłatnie, następnie otrzymywali niewielkie pensje, a w połowie stulecia ich wynagrodzenia zostały określone odgórnymi przepisami. Kwestia praktyk studenckich i zawodowych nie została uregulowana w XIX wieku (Małgorzata Osiecka, Szpitale warszawskie w świetle akt Komisji Województwa Mazowieckiego z lat 1815–1867, „Miscellanea Historico-Archivistica” 2017, t. 24, s. 207–221). Pomimo wielu zmian poziom opieki lekarskiej oraz wyposażenia i czystości pod koniec stulecia nie był jeszcze odpowiedni. Powoli zmieniała się również świadomość społeczna, w której szpitale nadal funkcjonowały jako przytułki i miejsca opieki. Jeszcze w 1897 roku czasopismo naukowe „Ateneum” donosiło o ludziach ubogich i niedołężnych, którzy w miesiącach zimowych szukali schronienia w szpitalach: „[…] ubodzy tej kategorii przyjęci do szpitala być nie mogą, nie powinni. A jednak są przyjmowani i nie bywają wydalani, pomimo stwierdzenia nieuleczalności, po prostu dlatego, że lekarz często nie ma serca wyrzucić na bruk biedaka, który choć nie potrzebuje właściwego leczenia, ale potrzebuje przecież opieki i który nie ma gdzie się podziać” (Ludomir Grendyszyński, Opieka nad biednymi i domy schronienia, „Ateneum” 1897, t. 3, z. 8, s. 198–210).
TRZECIA PŁEĆ. Maria Strumff, podczas prób definiowania swojej osobowości, chętnie podkreślała swoje „męskie” cechy: zainteresowania, zdolności, charakter, wyrzekając się „kobiecości” rozumianej jako zestaw cech i zachowań pasywno-trywialnych. W tym kontekście nie dziwi przywołane przez nią określenie „trzecia płeć”. Zaczęło ono funkcjonować już w drugiej połowie XIX wieku jako znak wykroczenia poza oczekiwany gender – zwłaszcza w przypadku kobiet. Było to często określenie nobilitujące – kobieta w miejsce wad typowych jej płci (próżność, kokieteria, głupota, zazdrość) zyskiwała szereg zalet zastrzeżonych dotąd dla mężczyzn („męski” umysł, czyli wysoką inteligencję, idącą w parze z ambicjami intelektualnymi i artystycznymi). W takim znaczeniu Gustaw Flaubert określa „przedstawicielką trzeciej płci” George Sand w listach do niej kierowanych (Gustave Flaubert, George Sand, Korespondencja, wstęp, przekład i przypisy R. Engelking, Warszawa 2013, s. 100). Określenie to wywodzi się z powieści Teofila Gautiera Mademoiselle de Maupin (1835; pierwsze polskie wydanie: Panna de Maupin 1918, przeł. T. Boy-Żeleński). Jej bohaterka jest postacią androginiczną. Przebrana za mężczyznę, wiodąc za sobą w charakterze giermka inną młodą dziewczynę przebraną za chłopca, prowadzi swobodne życie bogatego dandysa, uwodząc jednocześnie kobiety i mężczyzn. Określa samą siebie słowami: „nie jestem ani jednej ani drugiej płci; nie mam ani głupiej uległości ani tchórzostwa ani małostek kobiety; nie mam przywar mężczyzny, ich wstrętnego opilstwa ani brutalności instynktów; należę do trzeciej oddzielnej płci, która nie ma nazwy: nad czy pod, niższej czy też wyższej: mam ciało i duszę kobiety, umysł i siłę mężczyzny, a zbyt wiele lub nie dosyć jednego i drugiego, aby sobie dobrać parę (Teofil Gautier, Panna de Maupin, przeł. T. Boy-Żeleński, Warszawa 1930, s. 333). Na przełomie XIX i XX wieku rosnąca popularność terminu „trzecia płeć” wiązała się z pracami psychiatrów i pierwszych seksuologów, którzy opisywali kobiety zdradzające potrzebę niezależności, przejawiającą się w próbach wyjścia poza wyznaczone jej role, np. w aspiracjach intelektualnych i twórczych, czy po prostu sposobie bycia, nawet ubiorze, postrzeganym jako zbyt męski. Ukazywano je jako jednostki patologiczne, kojarząc przy tym agendę emancypacyjną z lesbianizmem. Pojęcia „trzeciej płci” dla opisu osób homoseksualnych, także kobiet, używał chętnie zwłaszcza seksuolog Magnus Hirschfeld oraz dziennikarka i pisarka Anna Rüling, walczący o prawa osób homoseksualnych. Zofia Nałkowska tym określeniem scharakteryzowała główną bohaterkę cyklu Kobiety (1905), Jankę Dernałowicz (Kobiety, Warszawa 1976, s. 175). Termin „trzecia płeć” był też dobrze znany w dwudziestoleciu, o czym świadczy drugie polskie wydanie Trzeciej płci (1931), powieści Ernsta von Wolzgena Das dritte Geschlecht z 1899 roku (pierwsze polskie wydanie – Płeć trzecia, 1900) i tytuł powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, poświęconej emancypującym się kobietom (Trzecia płeć 1934), postrzeganym przez niego raczej negatywnie. Określenia „trzecia płeć” używano także w okresie PRL-u, ale prawdziwy renesans przeżywa dopiero dzięki ruchowi LGBTQ+, w którym odnosi się do jednostek, które nie są postrzegane ani jako mężczyźni, ani jako kobiety, lub którzy siebie tak nie postrzegają (podobny sens ma określenie „osoby niebinarne”). Pojęcie „trzecia płeć” upowszechniło się także we współczesnej antropologii, opisującej społeczeństwa, które zdaniem badaczy uznają trzy lub nawet więcej płci (np. Waldemar Kuligowski, Trzecia płeć świata, Poznań 2020).
KANONY URODY. Kształtujące się w ciągu XIX wieku w Europie kanony urody obejmowały wiele elementów: wygląd twarzy i dłoni, odpowiednie, coraz precyzyjniej określane proporcje ciała. Różniły się w zależności od klasy społecznej, ale przede wszystkim w zależności od płci. Kulturowa konstrukcja kobiecej i męskiej atrakcyjności w dużej mierze opierała się na kategorii wieku. Dla mężczyzn dojrzałość była wartością pozytywną, kojarzoną z takimi cechami, jak mądrość, odpowiedzialność i rozwaga, wysoko cenionymi w sferze publicznej. Ponadto w ramach ówczesnej „ekonomii erotycznej” dojrzały mężczyzna był atrakcyjnym partnerem i potencjalnym małżonkiem. W przypadku kobiet atrakcyjność była nierozerwalnie związana z młodością. Oznaczała piękno fizyczne, stanowiła wartość na rynku matrymonialnym. Do utożsamienia urody i młodości przyczyniły się erotyzacja kobiecego ciała w XIX-wiecznej literaturze pięknej i sztukach plastycznych (Alice Crossley, Age and Gender: Aging in the Nineteenth Century, w: „Nineteenth-Century Gender Studies” 2017, 13.[2]) oraz popularna wyobraźnia romantyczna. Oznaki starzenia się ciała wykluczały kobiety z dyskursów na temat urody. Kulturowa konstrukcja kobiecej dojrzałości opierała się na takich wartościach jak skromność, wstrzemięźliwość, wycofanie się z życia towarzyskiego, poświęcenie obowiązkom domowym. Z tego wynikał, obwarowany jednak licznymi ograniczeniami, nakaz dbałości o jak najdłuższe zachowanie urody. Baronowa von Staffe pisała o konieczności staczania „boju o szczęście”, czyli obrony piękności przed „atakami czasu i trudów życia”. Jednocześnie ostrzegała przed nadmiernymi staraniami, przed „sztucznymi środkami” prowadzącymi nieodwołalnie do przedwczesnej starości i brzydoty (s. 2). Narzucała zależny od wieku reżim stroju, zalecając, aby materiały lekkie i zwiewne zostawić młodym kobietom, w wieku dojrzałym wybierać zaś materie bogate i ciężkie. Przestrzegała, że „straszny jest widok babuni ubranej jak wnuczka albo choćby jak córka” (s. 190). W kulturze drugiej połowy stulecia funkcjonował, popularyzowany, m.in. w powieściach Dickensa, obraz monstrualnej, starzejącej się kobiecości. Starzejąca się i jednocześnie temu zaprzeczająca kobieta przekraczała przyjęte normy, więc była odrzucana przez społeczeństwo (Alice Crossley,, Age and Gender…). Udająca młodość, nadmiernie wystrojona i umalowana kobieta była odrażająca, bowiem przekraczała właściwą dla siebie miarę. Trudno powiedzieć, gdzie leżała granica młodości liczona wiekiem metrykalnym. Powszechnym podziwem cieszyła się np. generałowa Zajączkowa, której sposoby konserwowania urody przeszły do legendy. Do Marii Jadwigi Strumff zgłaszały się chcące przywrócić młodość pacjentki ponad czterdziestoletnie i sześćdziesięcioletnie. Masaż uchodził bowiem za środek przeciwdziałający starzeniu się. Miał wzmacniać pory skóry, poprawiać krążenie krwi i w ten sposób zapobiegać powstawaniu zmarszczek. Strumff dostrzegała desperację swoich pacjentek, ale hołdowała powszechnemu przekonaniu, że nie należy wykraczać poza właściwą sobie miarę. Łączyła kategorie moralne z estetycznymi. Zgodnie z oddziałującym na całą Europę wiktoriańskim kanonem urody, ceniła wygląd „naturalny”, zdrowy, ale świadczący o zadbaniu. W Wielkiej Brytanii, w drugiej połowie XIX wieku czasopisma kierowane do kobiet z warstw wyższych i średnich propagowały ideał „naturalnej” urody, z jasną, czystą cerą, bez przebarwień i zmian skórnych, z zadbanymi, długimi i gęstymi włosami. Atrakcyjny wygląd miał być oznaką zdrowia fizycznego i psychicznego. Korzystanie z gotowych produktów pielęgnacyjnych oraz z usług kosmetycznych stawało się standardem dbałości o ciało. „Polityka ciała” doby wiktoriańskiej (1837–1901), a następnie edwardiańskiej (1901–1910), oznaczająca praktyki i dyskursy służące kontrolowaniu i kształtowaniu społecznie akceptowanego wyglądu zakładała rozwój branży kosmetycznej oferującej usługi fryzjerskie i perukarskie, pedicure, manicure, kosmetykę twarzy, zabiegi przy użyciu elektryczności. Brytyjski „przemysł piękności” konkurował z francuskim i amerykańskim, a Brytyjki miały opinię kobiet bardzo zadbanych (Jessica P. Clark, The Business of Beauty: Gender and the Body in Modern London, London 2020). W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, w branży kosmetycznej karierę robiły kobiety (najbardziej znane to: Jeannette Pomeroy, Eleanor Adair, Anna Ruppert), bazując z jednej strony na profesjonalnej wiedzy, a z drugiej na zaufaniu klientek wynikającym z funkcjonowania we wspólnej kobiecej przestrzeni (Jessica P. Clark, „Clever ministrations”: regenerative beauty at the fin de siècle, Palgrave Communications 2017, t. 3, nr 1, 1–13). Obiektem troski i zabiegów kosmetycznych w przypadku kobiet długo pozostawała twarz i szyja. Do początku XX wieku kanon urody skoncentrowany był na wyglądzie twarzy. Przeniesienie punktu ciężkości na sylwetkę, a zwłaszcza na nogi nastąpiło dopiero, wraz ze zmianą mody, w latach 20. i 30. (Georges Vigarello, Historia urody, przeł. M. Falski, Warszawa 2011, s. 190–195). Wtedy też uznanie zyskała umiarkowana opalenizna. Wcześniej synonimem urody była twarz o regularnych rysach i jasnej, nieopalonej skórze, pozbawiona wszelkich znamion i zmian barwnikowych, takich jak piegi. Za szpecące uchodziły nie tylko liszaje, ale i zwykłe zaskórniaki czy wągry. Dlatego poradniki higieny i kosmetyki polecały domowe sposoby na usuwanie wszelkich zmian na skórze twarzy. Józef Bogdanik, autor Kultu piękności i zdrowia, opisywał zły wpływ na urodę nadmiernej czynności gruczołów łojowych. Podawał dokładną instrukcję „wygniatania” wągrów i zaskórniaków za pomocą paznokci albo kluczyka do nakręcania zegarka kieszonkowego (s. 18). Stanisław Breyer traktował piegi, prawdziwą zmorę młodych kobiet, jako stan chorobowy i zalecał intensywne leczenie, m.i. przy użyciu kompresów i nacierań na bazie ziół, migdałów, spirytusu, ogórków, poziomek i porzeczek (Lekarz domowy, Kraków 1911, s. 162). Za szczególnie szpecące uchodziły pojawiające się wraz z wiekiem zmiany na skórze twarzy: zmarszczki i plamy wątrobowe. W przypadku plam, oprócz nacierań i kompresów, Breyer zalecał radykalną dietę: rezygnację z kawy, herbaty i wszelkich trunków na rzecz naparu z bławatków lub rumianku. W obawie przed pogłębianiem się zmarszczek zalecał szczególne środki pielęgnacyjne dla skóry suchej. Doradzał, aby na noc smarować ją śmietanką, a myć kromką chleba pszennego namoczonego w wodzie deszczowej albo wywarem z otrębów pszennych (s. 143). Za doskonały środek pielęgnacji twarzy, służący profilaktyce zmarszczek, poprawieniu ukrwienia skóry i dodania jej świeżości uchodził masaż – wykonywany samodzielnie albo przez wykwalifikowaną masażystkę i najlepiej poprzedzony parówką. Oprócz masażu i domowych sposobów, przemysł kosmetyczny rozwijający się od drugiej połowy XIX wieku oferował maści i kremy mające zwalczać piegi i przebarwienia oraz zapobiegać zmarszczkom, a w ostateczności – puder maskujący niedoskonałości. Na ziemiach polskich prasa reklamowała na przykład puder Venus albo Poudre Velours. Jednak makijaż aż do lat 20. XX wieku, kojarzony z aktorkami i kobietami lekkich obyczajów, nie miał dobrej opinii. Praktyki upiększania podlegały wyraźnej ocenie moralnej, co zmieniło się wraz z popularyzacją wizji nowoczesnej kobiecości po I wojnie światowej (Kathy Peiss, Hope in a Jar: The Making of America’s Beauty Culture, Philadelphia 2011, s. 37). Przywiązanie do „świeżości” skóry sprawiało, że przedmiotem zainteresowania rozwijającej się od połowy XIX wieku kultury urody stały się dolegliwości i niedoskonałości ciała odbiegające od ukształtowanego standardu wyglądu (Historia ciała, t. 2: Od Rewolucji do I wojny światowej, red. A. Corbin, przeł. K. Belaid, T. Stróżyński, Gdańsk 2013). Kulturę urody upowszechniały zyskujące coraz większą popularność ilustrowane magazyny kobiece (na ziemiach polskich np. „Bluszcz” ukazujący się od 1865 roku, „Tygodnik Mód i Powieści” – od 1862 roku) oraz poradniki higieny (Hygjena piękności Paula Mantegazzy wydana w 1891 roku, Piękność i zdrowie: praktyczne rady, wskazówki i przepisy dla kobiet Baronowej Staffe z 1894 roku). Kultura urody, połączona z dbałością o zdrowie i higienę ciała, wpływała na popularyzację i profesjonalizację usług kosmetycznych. Kobiety zaczęły zarabiać, zakładając gabinety kosmetyczne lub wykonując usługi w domach klientek. Ich oferta obejmowała zabiegi upiększające, m.in. masaż twarzy, okłady i kompresy oraz drobne zabiegi kosmetyki leczniczej służące usuwaniu dolegliwości takich jak odciski, nagniotki, zmiany skórne: krosty, liszaje, wysypki (Kathy Peiss, On Beauty… and the History of Business, „Enterprise & Society” 2000, t. 1, nr 3, s. 485–506). Maria Strumff została poproszona o usunięcie odcisku, uchodzącego za przypadłość wyjątkowo dokuczliwą. „Cóż to za kalectwo!” – pisała baronowa Staffe i podawała domowe sposoby na usuwanie odcisków: pocieranie pumeksem, kataplazmy z chleba z octem, okłady z fałszywej perły rozpuszczonej w occie oraz środki apteczne na bazie kwasu salicylowego. W prasie reklamowano „plastry Salvator” jako środek niwelujący odciski, zgrubiałą skórę, brodawki („Tygodnik Ilustrowany” 1887, nr 19). Maria Strumff często była proszona o „odmładzanie” dłoni. Ich delikatność stanowiła ważny element kobiecej atrakcyjności. Wraz z demokratyzacją kultury urody w literaturze poradnikowej oraz w prasie kobiecej zaczęły pojawiać się rady, jak dbać o dłonie podczas prac w gospodarstwie domowym. Zalecano osłanianie ich rękawiczkami, nacieranie i kremowanie, oraz unikanie zbyt częstego mycia. Ukształtowany w ciągu XIX wieku kanon kobiecej urody wyraźnie określał zasady dbałości o ciało, sprawiał, że stawało się ono obiektem coraz bardziej zaawansowanych zabiegów pielęgnacyjnych. W ten sposób sprzyjał profesjonalizacji branży kosmetycznej.
KREMY. Elementem XIX wiecznego ideału urody kobiecej były drobne, delikatne dłonie o jasnej skórze, bez jakichkolwiek znamion i przebarwień. Autorka popularnego poradnika, baronowa Blanche Staffe (Piękność i zdrowie: praktyczne rady, wskazówki i przepisy dla kobiet , Warszawa 1894) podawała sposoby na „udelikatnienie” skóry dłoni, takie jak nacieranie ich przed snem suchą kaszą, albo miksturą złożoną z gliceryny, boraksu i żółtek jaja, poranne i wieczorne mycie w kleiku z kaszy . Z czasem coraz większą popularność zyskiwała pielęgnacja przy użyciu kremu. Pacjentka Marii Jadwigi Strumff wspominała o kremowaniu dłoni i prosiła ją o krem. Pod koniec XIX wieku używanie kremów i balsamów do rąk było już popularne. Kremy wytwarzano w domu, według sprawdzonych receptur, ale w sprzedaży znajdowały się już gotowe produkty. Do pielęgnacji dłoni polecano cold cream, powszechnie używany do twarzy. Opracowanie pierwotnej receptury na cold cream przypisuje się rzymskiemu lekarzowi Galenowi (ok. 130 – 200 n.e.). Miał się on składać z wody, wosku pszczelego i oliwy z oliwek. Po wyparowaniu wody krem miał zostawiać na skórze uczucie chłodu. Skład kremu uległ zasadniczej zmianie ok. roku 1780, kiedy to zaczęto do niego dodawać spermacet wielorybi. W drugiej połowie XIX wieku przemysłowo wytwarzany cold cream składał się z wosku pszczelego, oleju mineralnego bądź wazeliny, wody destylowanej oraz przedłużającego trwałość boraksu. Dodawano także substancji zapachowych i różnych składników roślinnych. Pod koniec stulecia modny był ogórkowy cold cream, używany, m.in. przez Sarah Bernhardt (Victoria Sherrow, For Appearance’ Sake: The Historical Encyclopedia of Good Looks, Beauty, and Grooming, Phoenix 2001). Cold cream znany był na ziemiach polskich. Baronowa Staffe rekomendowała miesięczną kurację przesuszonych, zniszczonych dłoni za jego pomocą. Po niej miało już wystarczyć nacieranie suchą kaszą. Maria Jadwiga Strumff mogła sama przygotowywać cold cream albo kupować go w aptece.
LESBIJSKOŚĆ. Niemożliwe jest jednoznaczne zdefiniowanie orientacji i tożsamości psychoseksualnej Jadwigi Strumff. Odpowiednim terminem prawdopodobnie byłby biseksualizm, lecz autorka pamiętnika kilkakrotnie wspomina, że nie pociągają jej mężczyźni. Nie interesowała się nimi przede wszystkim z powodu niesatysfakcjonującego pożycia z mężem. Maria uważała, że Hipolit Strumff miał przyjemną powierzchowność, niekonfliktowe usposobienie, lecz jego małżeńskie praktyki seksualne były brutalne, egoistyczne i od początku pozbawione zalotnej finezji. Z kolei jej intymne kontakty z kobietami wskazywałyby na preferencje homoseksualne – była postrzegana przez siebie i pacjentki jako kobieta nie mająca „w sobie nic kobiecego”. Jednak wznowienia relacji seksualnych z mężem, którego kochała (mimo że opuścił ją i dzieci po swoim bankructwie), nie potwierdzają lesbianizmu Strumff, choć miała dwa dłuższe związki z kobietami i wiele krótszych. Przedkładała naukę, poezję, malarstwo nad ziemską namiętność. A jej pierwsza pacjentka, naga i piękna „jak marmurowa statua”, wywołała w niej estetyczny i zapewne też erotyczny zachwyt. Wydaje się, że doświadczenia seksualne, tożsamości i orientacje psychoseksualne oraz kulturowe role płciowe nie powinny być zamykane we wzorcu aktualnie uzewnętrznianego pożądania ani definiowane według realizowanego w danym czasie scenariusza gwałtownych uczuć. W przypadku Marii Strumff plastyczność miłosnego i seksualnego pragnienia jest potwierdzeniem zmienności genderowych oraz subtelnie skomplikowanej kwestii obejmującej bi-, homo- i heteroseksualność. Aby ominąć pułapkę podziałów i kategoryzacji, należałoby podkreślić transformacyjną moc pożądania, płynną orientację seksualną oraz rozległy zakres tożsamości seksualnej, zwracając jednocześnie uwagę na historyczny aspekt jej pamiętnika pisanego na przełomie XIX i XX w., kiedy większość współczesnych pojęć nie funkcjonowała w przestrzeni publicznej ani prywatnej.
HISTERIA. Maria Strumff, klasyfikując swoje pacjentki jako histeryczki, wskazywała na ich dziwne zachowanie, nadmierne pobudzenie seksualne, skłonność do czerwienienia się, powtarzając w ten sposób funkcjonujący w popularnym piśmiennictwie medycznym obraz kobiecej neurozy ściśle związanej z seksualnością. Strumff podzielała wciąż popularny na przełomie XIX i XX wieku pogląd, że histeria była przypadłością przede wszystkim kobiecą. Był on zgodny z ówczesnym stanem wiedzy medycznej, wedle którego histeria była odmianą neurozy kobiecej, podczas gdy hipochondria – męskiej. Teorie na temat histerii jako dolegliwości wynikającej z przemieszczania się „wysuszonej macicy” w ciele kobiecym rozwijane były od starożytności. Począwszy od końca XVIII wieku, pod wpływem obserwacji empirycznych oraz rozwoju wiedzy o kobiecej anatomii, dolegliwości histeryczne zaczęto łączyć z zaburzeniem nerwów, uznawanym za częściej występujące w przypadku kobiet. Wtedy też histeria stała się tematem modnym w piśmiennictwie medycznym (Elżbieta Nowosielska, Melancholia, szaleństwo i inne „choroby głowy” w Rzeczypospolitej w XVII i XVIII wieku, Warszawa 2021, s. 119). Wiek XIX przyniósł przejęcie przez dyskurs medyczny wyidealizowanego obrazu kobiety jako istoty wrażliwej i słabej, dla której niebezpieczne były wszelkie zakłócenia równowagi (Etienne Trillat, Historia histerii, Wrocław 1993, s. 88). W 1818 roku Jean-Baptiste Louyer-Villermay na około pięćdziesięciu stronach Dictionnaire des sciences médicales (Paryż 1812) definiował histerię, łącząc ją z „typowo kobiecą” delikatnością oraz z zaburzeniami funkcjonowania macicy. Obok samego terminu histeria, posługiwał się jej synonimami, takimi jak: histeralgia, namiętność i uczuciowość histeryczna, nerwica macicy, zapalenie macicy, uduszenie macicy czy „wniebowstąpienie łona”. Wszystkie te terminy lokowały się w tradycji opisu patologii funkcjonowania organizmu (Sabine Arnaud, L’invention del’hystérie au temps des Lumières (1670–1820), Paris 2014, s. 11). Tworząc kliniczny opis ataku histerycznego, Louyer-Villermay wskazywał na jego podobieństwo do apopleksji. Wyróżnił kolejne etapy: aurę, fazę drgawkową, zaburzenia świadomości ze stanem delirycznym i różnej mocy urojeniami, koniec ataku z wydaleniem dużej ilości jasnego moczu oraz wydzieliny pochwowo-macicznej, czemu towarzyszy orgazm. Ponieważ jego zdaniem przyczyna histerii leżała w narzuconej lub dobrowolnej wstrzemięźliwości wiodącej do zaburzeń funkcjonowania macicy, jako remedium zalecał prowadzenie „uporządkowanego” życia seksualnego, z regularnymi stosunkami. Wśród czynników ryzyka predestynujących do histerii wyliczał: nerwowy temperament, miękkie i „zniewieściałe” wychowanie, „układ maciczny gorący i lubieżny”, serce zbyt czułe, siedzący tryb życia, zbyt długie przebywanie w ciepłym łóżku. Dodawał, że szczególnie narażone są kobiety o smagłej cerze, oczach „czarnych i żywych”, wydatnych ustach, białych zębach, bujnych włosach. Wierny konserwatywnemu przekonaniu o konieczności kontrolowania kobiecej seksualności, zalecał „kurację moralną” i sugerował, aby umysł histeryczki kierować ku ideałom religii i „zdrowia moralnego” (Etienne Trillat, Historia histerii, s. 88). Związki histerii z przeżyciami psychicznymi, z duchowością, a z drugiej strony – z seksualnością sprawiały, że zarówno w piśmiennictwie medycznym, jak i w publicystyce i literaturze XIX wieku stała się ona metaforą lęków i oczekiwań kulturowych w stosunku do kobiet, wręcz służąc ich mitologizacji (Janet L. Beizer, Ventriloquized Bodies: Narratives of Hysteria in Nineteenth-century France, Ithaca 1994, s. 35). Do „teorii macicznej”, w drugiej połowie stulecia porzuconej na rzecz badań nad środowiskiem społecznym, trybem życia, wcześniejszymi przeżyciami oraz nad funkcjonowaniem umysłu w stanie hipnozy i ekstazy religijnej, powrócił Jean-Martin Charcot. Jego interpretacja nie ograniczała się jednak do szukania źródeł histerii w braku stosunków seksualnych. Histeria była dla niego przypadłością neurologiczną. Wyróżniał histerię naturalną i sztuczną (wywołaną na przykład w stanie hipnozy, w letargu) oraz pourazową, którą diagnozował także u mężczyzn. W 1870 roku Charcot stworzył kliniczny obraz „wielkiej histerii”, składającej się z czterech faz: zwiastuna ataku (mógł nim być ból w okolicy jajników), ataku właściwego z krzykiem, bladością, utratą świadomości i upadkiem, po którym następowało zesztywnienie mięśni, fazy klonicznej lub błazeńskiej z zamaszystymi ruchami, skrętami ciała, teatralnymi gestami, fazy rozluźnienia ze szlochem, płaczem, śmiechem. Prowadzone na ordynowanym przez niego oddziale paryskiej kliniki Salpêtrière pokazy ataków histerycznych cieszyły się popularnością wśród publiczności, a zadaniem utworzonego na jego polecenie laboratorium fotograficznego było dokumentowanie symptomów schorzenia. Mimo, że Charcot opisywał histerię jako zjawisko wielowymiarowe, wskutek jego badań ponownie została ona połączona z kobiecą seksualnością (Adrianna Alksnin, Augustine: króliczek Charcota, „Teksty Drugie” 2014, nr 1, s. 315). Błędna interpretacja jego prac w Stanach Zjednoczonych doprowadziła do prawdziwej epidemii wycinania jajników. Przełom w badaniach nad histerią przyniosły badania Freuda oraz rozwój psychoanalizy. W dalszym ciągu jednak aktualne pozostawało utożsamienie jej z kobiecością. Na ziemiach polskich wiedzę na temat histerii popularyzowały tłumaczenia zagranicznych prac medycznych, przede wszystkim francuskich, oraz prace oryginalne rodzimych autorów. Powtarzano w nich pogląd o płciowym uwarunkowaniu zaburzeń psychicznych, przypisujący kobietom histerię maciczną, natomiast mężczyznom – hipochondrię (Elżbieta Nowosielska, Melancholia, szaleństwo i inne…, s. 121). Teoria o związku histerii z niekontrolowaną seksualnością i zaburzeniami funkcjonowania macicy utrzymywała się jeszcze na początku XX wieku. Stanisław Kurkiewicz wyróżniał typ „osób macinniczych” czyli histerycznych, których „płciopopęd” gwałtowny i „niecierpliwy” przybierał „dziwaczne formy” (Z docieków [studiów] nad życiem płciowem. Luźne osnowy [tematy], Kraków 1905, s. 7). Natomiast Stanisław Breyer źródło „kolek histerycznych’ widział w organach płciowych, samą histerię opisując jako dolegliwość „prawie wyłącznie” kobiecą, wynikającą z „rozdrażnienia nerwów” (Lekarz domowy Kraków 1911, s. 135).
PROSTYTUCJA. Język opisujący prostytuujące się kobiety był w XIX wieku niezwykle zróżnicowany, a zarazem odzwierciedlający stosunek do tego zjawiska. Najczęstsze było, uchodzące do dziś za neutralne, słowo „prostytutka”. Pejoratywnie nacechowane określenia, obecne także w tekstach publicystycznych, to: kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki czy damy kameliowe. Nazwy nadawano zależnie od pozycji danej kobiety – na przykład słowa „kokota”, „demimondka” czy „dama kameliowa” oznaczały luksusowe prostytutki czy po prostu kobiety utrzymywane przez zamożnych kochanków. Kobiety takie mogły żyć równocześnie z kilkoma zamożnymi sponsorami lub utrzymywać z jednym długotrwałe relacje seksualne wręcz przypominające małżeństwo, oparte na wymianie (niekoniecznie tylko) seksu za koszty (często luksusowego) życia (utrzymanki). Te przeważnie zadbane kobiety miały pieniądze na usługi takie jak masaż. Pamiętnik Marii Jadwigi Strumff świadczy o tym, że była ona świadoma przynależności do tej kategorii niektórych jej pacjentek lub je o to podejrzewała. Prostytucja była na przełomie XIX i XX wieku na terenie zaboru rosyjskiego legalna, choć oczywiście otaczało ją społeczne tabu i prawne regulacje, których oficjalnym celem było zapobieganie chorobom wenerycznych, a nieoficjalnym – jak można przypuszczać – nękanie i stygmatyzowanie prostytutek. Reglamentacja prostytucji, z którą mamy wówczas do czynienia w zaborze rosyjskim, była rozpowszechnionym w Europie systemem kontroli prostytucji. Można było uprawiać ją w domach publicznych; prostytutki mogły być także zarejestrowane jako samodzielne, ale musiały regularnie uzyskiwać wpis do książeczki badań. Starano się je rejestrować i poddawać kontroli medycznej raz na dwa tygodnie. Jeśli w trakcie badania ginekologicznego zarejestrowana kobieta została uznana za chorą na syfilis lub inną chorobę weneryczną, kierowano ją na przymusowe leczenie do szpitala (w Warszawie był to szpital św. Łazarza). By otworzyć dom publiczny, trzeba było mieć pozwolenie władz miasta. Prostytutki miały prawo do środków czystości i ubrań; prawo zakazywało bicia ich i zmuszania do stosunku. Zatrudnianie dziewcząt poniżej osiemnastego roku życia było nielegalne, ale w praktyce nagminne. W domach publicznych Warszawy trzy czwarte dziewcząt miało od piętnastu do dziewiętnastu lat, a te pracujące na ulicy częściej były młodsze, nawet trzynastoletnie. Do dziewcząt w domach publicznych przychodził lekarz i badał je na miejscu, te pracujące samodzielnie musiały zgłosić się do szpitala, a jeśli tego nie zrobiły, na miejsce siłą doprowadzała je policja. Prawdziwy „problem” dla władz, policji i lekarzy stanowiły prostytutki „pokątne”, jak je nazywano, czyli kobiety, które dorabiały prostytucją do głodowych pensji w służbie czy szwalni. Według alarmistycznych artykułów prasowych kobiet tych miało być nawet pięćdziesiąt tysięcy w samej Warszawie, choć z danych, które publikowała „Gazeta Lekarska” w 1871 roku, ze szpitala zajmującego się leczeniem chorób wenerycznych w Warszawie, wynika, że w latach 1867–1869 liczba prostytutek w Warszawie zwiększyła się z 727 do 967. Według Franciszka Giedroycia, lekarza ze szpitala wenerycznego św. Łazarza w Warszawie, opierającego się na księgach szpitalnych i wykazie Komitetu Lekarsko-Policyjnego, w latach 1882–1890 w mieście pracowało około 1,400 lub 1,900 kobiet, z czego większość (np. w 1890 roku 80%) samodzielnie. Większość dziennikarzy i aktywistów uległa panice moralnej. Przekonywali o ogromnej liczbie prostytutek pracujących w Warszawie, opierając się na zupełnie niewiarygodnych statystykach. Od lat 60. XIX wieku istniały zorganizowane w każdym powiecie Komisje Lekarsko-Policyjne, które zajmowały się prowadzeniem obław na „rozpustne kobiety”. Specjalne komitety policyjne inwigilowały kobiety z klas niższych, a te najbardziej według nich podejrzane aresztowano. Każda kobieta, która spacerowała po ulicy sama, a tym bardziej po zmroku, mogła być posądzona o pokątną prostytucję i doprowadzona na przymusowe badanie do najbliższego lazaretu, a następnie aresztowana lub wychłostana. Kobiety z klasy robotniczej, które zostały uwiedzione albo zgwałcone, często nie widziały innej drogi zarobkowania niż prostytucja. Opinia publiczna była bezlitosna, podobnie jak prawo. „Reglamentacja traktuje kobietę jak rzecz” – pisała Maria Turzyma, redaktorka naczelna „Nowego Słowa” – „tu panem życia i śmierci dla kobiety jest policjant. Jeśli raz jeden dostała się w ręce policji, już jest żywcem pogrzebana” (I Zjazd Kobiet, „Nowe Słowo” 1905, nr 20.) Do takiego rejestru łatwo było trafić, wypisać się z niego prawie się nie dało. Większość legalnych prostytutek stanowiły młode dziewczyny z proletariatu. „Pracownica ma dwie drogi do wyboru” – pisał w feministycznym „Nowym Słowie” lekarz Stanisław Kelles-Krauz – „nędzę lub sprzedawanie swego ciała. Wybiera zwykle tę ostatnią i wstępuje też do szeregu prostytutek” (Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458.) Według dostępnych danych statystycznych, opublikowanych w 1889 roku przez rosyjski Centralny Komitet Statystyczny, prostytutki często były sierotami, które straciły przynajmniej jednego rodzica. Na ogół kobiety pracowały w tym zawodzie krótko. W 1889 roku w Królestwie Polskim ponad 70% dziewczyn pracowało w zawodzie mniej niż pięć lat. Narracja na temat powodów podjęcia tej pracy zwykle dzieliła się na dwa nurty. W jednym twierdzono, że prostytutki to kobiety zepsute moralnie, które do podjęcia tego zawodu pcha wrodzona rozwiązłość, lenistwo i niezdolność do myślenia perspektywicznego. Kobiety dobrowolnie świadczące usługi seksualne za pieniądze były w dyskursie publicznym i medycznym często oskarżanie o choroby psychiczne, szczególnie moral insanity – czyli brak zdolności do rozumienia i działania w zgodzie z wartościami moralnymi i histerię. Pisali o tym lekarze, specjaliści od zdrowia publicznego, tacy jak Franciszek Giedroyć, i lekarze zajmujący się opieką nad prostytutkami, jak Maria Grzywo-Dąbrowska. Teorie moral insanity pojawiały się w tekstach kryminologów antropologicznych, takich jak Cesare Lombroso albo Paulina i Benjamin Tarnowscy. W kontrdyskursie (przyjmowanym szczególnie przez emancypantki) prostytutki przedstawiano jako ofiary nędzy i głodu, a często także oszustw „handlarzy żywym towarem”, czyli mężczyzn (zwykle Żydów), rekrutujących młode dziewczyny do pracy za granicą, a następnie sprzedających je do domów publicznych. W rozumieniu emancypantek prostytutka zawsze była ofiarą – wskutek okoliczności czy wprost – z powodu męskiego pożądania i patriarchalnej kultury. Należało jej pomóc porzucić tę profesję. Jednocześnie w dyskursie tym prostytutki, szczególnie te z klasy robotniczej, umożliwiały mężom kobiet z klasy wyższej zaspokajać swoje potrzeby seksualne poza domem. W tym sensie wspierały zwalczaną przez emancypantki „podwójną moralność”. Przy okazji także prostytutki oskarżane były o roznoszenie chorób przenoszonych drogą płciową, czyli bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia mieszczańskich żon i ich dzieci. Ta wieloczynnikowa diagnoza społeczna sprawiała, że, jak pisała Magdalena Gawin, „feministki były bez wyjątku zwolenniczkami abolicji. Chciały zamknięcia domów publicznych, zaostrzenia kar dla stręczycieli i szeroko zakrojonych kampanii społecznych zwiększających świadomość społeczną w tym temacie”. Prostytutki nazywano także „białymi niewolnicami”, by podkreślić, że ich los był równie fatalny jak los czarnych niewolników w krajach takich jak Stany Zjednoczone. „Białe niewolnice” miały być ofiarami „handlu żywym towarem”, czyli wywożenia przez zorganizowane grupy przestępcze niczego niepodejrzewających młodych kobiet do przymusowej pracy seksualnej w Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. Panika związana z „handlem żywym towarem” miała wydźwięk antysemicki, ponieważ o porwania oskarżano zwykle polskich Żydów. O „niewolnicach” pisano też, by podkreślić ich rozpaczliwe położenie (zgodnie z narracją, że powodem tej profesji jest jedynie nędza albo choroba psychiczna). Stanisław Kijewski stwierdził w feministycznym „Sterze” w 1910 roku: „współczesna biała niewolnica to biedna istota ludzka, pozbawiona godności, szacunku i wszelkich środków do uczciwego, normalnego życia. To ta nieszczęsna, pohańbiona prostytutka, o której się nie mówi w przyzwoitym towarzystwie, która odepchnięta i wzgardzona rzuconą jest w niewolę z jednej strony […] nędzy, chłodu i głodu, a z drugiej – w niewolę chuci zmysłowej współczesnego mężczyzny” (Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster” 1910, nr 11–12, s. 358). Refleksja Zofii Nałkowskiej, w jej debiutanckiej powieści Kobiety, różni się od narracji znanych z prasy: „Przecież to bardzo proste: kokota sprzedaje się jednorazowo – i lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka, nawet pensjonarka z domu publicznego, ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (chociaż do śmierci nie zrozumiem, jaki logiczny związek zachodzić może między ilością kochanków i żądaniem poszanowania w kobiecie praw ludzkich), i że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt, że pierwsza umrzeć może na syfilis, a druga przy dziecku – albo – o ile z powodu braku posagu nie dostanie męża – na blednicę czy suchoty” (Kobiety, Warszawa 1976, s. 121–122; A. Dubrowski, Prostitucija v Rossijskoj imperiipo obsledovaniju 1-go avgusta 1889 g., S. Petersburg 1891; Magdalena Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Warszawa 2003; Franciszek Giedroyć, Prostytutki jako źródło chorób wenerycznych w Warszawie (w ciągu ostatnich lat kilku), Warszawa 1892; Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004; Alicja Urbanik-Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Warszawa 2021).
SAMOBÓJSTWO. W kulturze europejskiej do końca XVIII wieku samobójstwo traktowane było jako odebranie życia człowiekowi, zatem jako morderstwo. Dodatkowo wisiało nad nim odium grzechu. Pociągało to za sobą rozwiązania prawne nakazujące karać niedoszłych samobójców, a pochówek ciał tych, którym się to udało, miał charakter hańbiący. Na ziemiach polskich zgodnie z Kodeksem Andrzeja Zamoyskiego z 1778 roku należało powiesić na szubienicy ciało samobójcy albo przynajmniej jego mienie. Józefina, czyli austriacki kodeks z 1787 roku przewidywał więzienie dla osób usiłujących się zabić, co miało doprowadzić ich do okazania żalu i obietnicy poprawy. Ustawodawstwa francuskie, pruskie, austriackie i szwedzkie zakładały konfiskatę majątku samobójcy, a nawet unieważnienie jego ostatniej woli (Andrzej Lebiedowicz, Samobójstwo w ujęciu wielopłaszczyznowym, „Wojskowy Przegląd Prawniczy” 2013, nr 3). Zmiany w podejściu do samobójstwa następowały w ciągu XIX stulecia. Najpierw romantyzm otoczył je aurą melancholijnego piękna i uszlachetnił. W warunkach polskich doszła do tego apoteoza samobójstwa altruistycznego – popełnianego z miłości do ojczyzny albo w obliczu klęski i zagrożenia pojmaniem przez wroga. Potem, wraz z rozwojem badań nad ludzką psychiką, rozwinęła się refleksja naukowa. W wydanej w 1840 roku Anatomii samobójstwa angielski lekarz Forbes Winslow (1810–1874) jako pierwszy dopatrywał się przyczyn skłonności suicydalnych w zmianach stanu psychicznego, zwracał uwagę na sezonowość samobójstw, na zjawisko naśladownictwa określane potem jako „efekt Wertera”. Émile Durkheim (1858–1917) w 1897 roku w książce Samobójstwo. Studium z socjologii (Le suicide. Étude de sociologie) przedstawił samobójstwo jako fakt społeczny i połączył je z pojęciem dezintegracji. Na ziemiach polskich nowoczesne koncepcje samobójstwa rozwijał Leon Jan Wachholz (1867–1942), wybitny lekarz medycyny sądowej. W wygłoszonym w 1892 roku w Krakowie wykładzie wskazywał na różne przyczyny prób samobójczych w modernizującym się społeczeństwie. Wymieniał wśród nich nędzę i przypisywał ją „klasom roboczym”. Samobójstwo z powodu zawiedzionych nadziei na awans zawodowy było dla niego zachowaniem typowo męskim, związanym z postawą aktywną. W przypadku kobiet, „z natury biernych” i dlatego lepiej znoszących niepowodzenia życiowe, podkreślał wagę „niemożliwości zaspokojenia popędu płciowego”. Dostrzegał jednak, że do targnięcia się na własne życie mógł prowadzić strach przed potencjalną ciążą (O samobójstwie w ogóle a w szczególności o samobójstwie w Krakowie w latach od 1881–1892, Kraków 1893, s. 3, 11). Myśli samobójcze Marii Strumff wynikały z motywów zakwalifikowanych przez Wachholza jako męskie – były to bowiem cierpienia wynikające z „borykania się z losem” i poważnych trosk materialnych. Masażystka nie rozwijała wątku planowanego samobójstwa, nie pisała, w jaki sposób zamierzała go popełnić. Na przełomie wieku XIX i XX najpopularniejszym sposobem było otrucie się (arszenikiem, olejkiem z gorzkich migdałów, kwasem siarkowym i karbolowym, morfiną i strychniną), zastrzelenie się powieszenie się, skok z wysokości, utopienie się, rzucenie się pod pociąg. Ten ostatni sposób z biegiem czasu zyskiwał coraz większą popularność (Michael Morys-Twarowski, Samobójstwa na Śląsku Cieszyńskim w drugiej połowie XIX wieku w świetle „Gwiazdki Cieszyńskiej”, w: Człowiek wobec śmierci na przestrzeni dziejów, red. J. Kordel, M. Sas, Warszawa 2011, s. 112).
OPERACJE PLASTYCZNE. Maria Jadwiga Strumff wspomina o niezwykle rzadkim pod koniec XIX wieku zabiegu medycyny estetycznej. Wprawdzie początki nowoczesnej chirurgii plastycznej datuje się na pierwszą połowę stulecia, ale ówczesne działania miały maskować blizny, uzupełniać pourazowe ubytki skóry i kości. Do połowy XIX wieku operacjom plastycznym twarzy poddawali się głównie mężczyźni, a ich powodem najczęściej była chęć naprawienia szkód wyrządzonych przez kiłę, czyli rekonstrukcja nosa. Wraz z wprowadzeniem znieczulenia w 1846 roku, a następnie zasad antyseptyki w 1867, operacje plastyczne stały się mniej bolesne i mniej ryzykowne, przez to nieco powszechniejsze. W dalszym ciągu jednak mieściły się przede wszystkim w zakresie chirurgii rekonstrukcyjnej. Dopiero przełom XIX i XX wieku przyniósł zainteresowanie medycyny procesami starzenia się skóry i szukaniem chirurgicznych sposobów przywracania młodości (J.P. Bennett, Aspects of the history of plastic surgery since the 16th century, „Journal of the Royal Society of Medicine” 1983, t. 76, s. 156). Zabiegom zaczęły poddawać się kobiety w pogoni za ideałem urody i mijającą młodością. Na przełomie stuleci w prasie pojawiały się reklamy gabinetów lekarskich oferujących „operacje kosmetyczne” twarzy, nosa, uszu i biustu. Cały czas jednak były to zabiegi rzadkie, ryzykowne i bardzo kosztowne. W Europie medycyna estetyczna nabrała rozmachu dopiero po I wojnie światowej, kiedy rozwinęły się nowatorskie techniki chirurgiczne w związku z potrzebą leczenia tysięcy okaleczonych żołnierzy. Następnie były stosowane na większą skalę w zabiegach estetycznych. Łączyło się to ze wzrostem społecznej akceptacji dla chirurgicznego poprawiania urody (Susanne Frazer, Cosmetic Surgery, Gender and Culture, New York 2003, s. 15). Wcześniej jednak większości pacjentek musiały wystarczyć odmładzające kosmetyki i mniej inwazyjne zabiegi, takie jak różne formy masażu. Strumff nie oferowała zabiegów mieszczących się w zakresie chirurgii plastycznej. Nie sposób też ustalić, kim mógł być dwukrotnie przez nią wzmiankowany doktor K., gdyż początki polskiej medycyny estetycznej datują się na początek lat 50. XX wieku.
PALENIE. Tytoń był znany w Europie od XVI wieku, jednak palenie stało się powszechnym zwyczajem dopiero w XIX stuleciu. Zaczęto łączyć je z życiem towarzyskim i pełniło funkcję męskiego rytuału. „Wspólne palenie” było wydarzeniem wpisywanym do kalendarza stowarzyszeń naukowych, handlowych i dobroczynnych, wieńczyło imprezy sportowe, zebrania i posiedzenia samorządów. W mieszczańskiej kulturze wiktoriańskiej Anglii palenie fajki albo cygara w gabinecie, wyłącznie w męskim towarzystwie, było przyjemnością świadczącą o statusie. Było to popularne w klubach gentlemana, a w przypadku robotników i drobnych urzędników – w pubach, gdzie palono gorszej jakości tytoń w glinianych fajkach, często rozdawanych za darmo. W drugiej połowie wieku zaczęły się upowszechniać papierosy. W 1847 roku w Wielkiej Brytanii Philip Morris rozpoczął sprzedaż ręcznie skręcanych papierosów tureckich. W 1881 roku powstała American Tobacco Company. W niższych warstwach społecznych używano przede wszystkim papierosów skręcanych samodzielnie. Wspólne ich palenie uznawane było za „publiczną demonstrację męskości” (Matthew Hilton, Palenie a życie towarzyskie, w: Dym. Powszechna historia palenia, red. S.L. Gilman, Z. Xud, przeł. Z. Sochoń-Jasnorzewska, Kraków 2009, s. 129). W przedrozbiorowej Polsce upowszechnienie tytoniu nastąpiło pod wpływem tureckich obyczajów. W 1770 roku ustanowiono monopol na manufaktury tytoniowe, które już wtedy przynosiły duże zyski. W ciągu XIX wieku, tak jak w całej Europie, palenie cygar i wysokogatunkowego tytoniu fajkowego było przywilejem mężczyzn z klas wyższych. W dworach szlacheckich i domach mieszczańskich istniały gabinety, w których mężczyźni mogli oddawać się przyjemności palenia. Robotnicy i chłopi zadawalali się fajką nabitą pośledniejszymi gatunkami tytoniu oraz zwijanymi w bibułkę papierosami. Palenie fajki towarzyszyło chłopom podczas prac polowych, a papierosa – robotnikom w fabrykach. Ponieważ w powszechnym przekonaniu tytoń miał dobroczynne działanie, zapobiegał suchotom, łagodził stres i zmęczenie, istniało przyzwolenie na palenie przez kilkunastoletnich chłopców. Kobiety paliły rzadziej i w ukryciu. Publicznie z papierosem mogły się pokazać albo damy w bardzo zaawansowanym wieku, albo osoby wymykające się mieszczańskim konwenansom – emancypantki, sawantki i sufrażystki, aktorki (zachował się portret Heleny Modrzejewskiej z papierosem). Palenie przypisywano także pracownicom domów publicznych, co miało źródło m. in. w orientalnych wyobrażeniach odalisek palących fajkę wodną albo opium w haremie (Malek Alloula, The Colonial Harem, Minneapolis 1986, s. 44–47). Zmiany w postrzeganiu palenia przez kobiety zaczęły zachodzić dopiero w ostatnich dekadach XIX wieku. Palenie powoli stawało się atrybutem wyrafinowanej elegancji, symbolizowało atrakcyjność seksualną i nowoczesność. Od lat 90. wizerunki pięknych kobiet były wykorzystywane w reklamach wyrobów tytoniowych, palące kobiety stały się częstym tematem ówczesnej sztuki. Ale reklama była kierowana przede wszystkim do mężczyzn, a wizerunki modelek były podszyte erotyzmem (Dolores Mitchell, Kobieta jako element XIX-wiecznych obrazów przedstawiających palenie, w: Dym.., s. 298). Wzrastała co prawda tolerancja dla kobiecego palenia w miejscach publicznych, ale służyło ono seksualizacji kobiet albo miało wymiar subwersywny. W tym drugim przypadku łączyło się z niezależnością i obecnością w tradycyjnie męskiej sferze publicznej – np. wskazywało na wykonywanie pracy zawodowej przez kobiety. Dla Marii Strumff papieros, gdy paliła, mógł być symbolem jej stylu życia – niezależności finansowej i wymykania się mieszczańskiemu stereotypowi kobiecości. Sama łączyła go ze swoją „męzką naturą”. W dłoni pacjentki, opisanej jako „elegancka, cała w lokach”, papieros był atrybutem atrakcyjności.
PODWÓJNE STANDARDY. Obserwacje Marii Strumff są zaskakująco zgodne z postrzeganiem stanu rzeczy na przełomie wieków przez wiele kobiet ze środowiska emancypacyjnego. Izabela Moszczeńska, autorka książki Czego nie wiemy o naszych synach z 1904 roku, rozpisywała się o podwójnej moralności młodych mężczyzn. Opierała swój tekst na badaniach ankietowych przeprowadzonych w 1899 i 1903 roku wśród warszawskich studentów, którzy przyznawali, że nie utrzymują celibatu do ślubu. Większość rozpoczęła życie seksualne między piętnastym a siedemnastym rokiem życia i miewała stosunki seksualne, najczęściej ze służącymi lub prostytutkami. Moszczeńska pisała zniesmaczona: „Iluż istnieje takich, dla których rozpusta nazywa się młodzieńczą werwą, uwiedzenie – szczęściem dla kobiety, zdradzenie żony – sprytnym figlem, a prostytucja – złem koniecznym? […] Na tym punkcie, u nas zwłaszcza w pewnych sferach towarzyskich, istnieje wprost epidemiczny zanik zmysłu moralnego, idący w parze z przekonaniem, że naturalny porządek rzeczy wymaga, by istniały pewne grupy ludzi pozbawione praw ludzkich i niewarte żadnych względów, a żyjące tylko dla użytku, rozrywki lub wygody ludzi uprzywilejowanych” (Czego nie wiemy o naszych synach, Warszawa 1904, s. 10). Prawie w tym samym czasie Zofia Nałkowska, w słynnej przemowie w 1907 roku na Zjeździe Kobiet (Uwagi o etycznych zadaniach ruchu kobiecego. Przemówienie wygłoszone na Zjeździe Kobiet Polskich, w: A. Górnicka-Boratyńska, Chcemy całego życia. Antologia polskich tekstów feministycznych z lat 1870–1939, Warszawa 2019) obnażała władzę podwójnych standardów, podzielanych także przez kobiety, wierzące, że dzielą się na te przyzwoite, z dobrego towarzystwa (niewinne panny i żony) oraz te upadłe (prostytutki, kokoty, kobiety uwiedzione, matki z nieślubnymi dziećmi), które nie mają na Zjeździe swojej reprezentacji. Nałkowska wskazywała, że podwójne standardy moralne skazują kobiety na życie połowiczne: „przyzwoite” są szanowane za cenę kastracji seksualnej, „upadłe” znają rozkosz, ale są pozbawione szacunku społecznego. Wzywała w związku z tym kobiety do wzniesienia się ponad podziały ustanowione przez mężczyzn, służące ich władzy i wygodzie. Z jednej strony żona zapewnia im legalne potomstwo i stałość małżeńską, z drugiej – zaznają oni przyjemności zmysłowej poza małżeństwem, z „kobietami upadłymi” – uwiedzionymi, utrzymankami, prostytutkami. Te podwójne standardy feministki drugiej fali uznały za podstawę patriarchatu. Luce Irigaray w rozprawie Rynek kobiet („Przegląd Filozoficzno-Literacki” 2003, nr 1, s.15–30, przeł. A. Araszkiewicz) ukazuje, że kobieta w patriarchacie musi zająć jedną z trzech pozycji – dziewicy, żony lub prostytutki. Na rynku seksualnym obecne są „dziewice”, przeznaczone do zamążpójścia, i „prostytutki”. Kobiety, które miały przedmałżeński stosunek seksualny, czyli „kobiety upadłe”, odpowiadają statusowi „wybrakowanego towaru” w handlu innymi dobrami. Często odtąd nie mają przed sobą innej drogi życiowej niż dalsze prostytuowanie się, będące dla nich jedynym możliwym źródłem dochodu. Aktywność seksualna (młodych) mężczyzn, choć przecież także jest katechizmowym grzechem, nie spotyka się natomiast ze stanowczym potępieniem – jest tolerowana na wpół jawna i na wiele sposobów usprawiedliwiana – np. przekonaniem, że młodzi mężczyźni nie mogą zapanować nad silniejszym niż w przypadku kobiet pociągiem seksualnym. Pociąg taki w przypadku kobiet jest natomiast uznawany za niezgodny z naturą, perwersyjny lub patologiczny.