HOME / BADANIE ŻYCIA I LUDZI / {NR STRONY}
HISTORIA RODZINNA
PACJENTKI
HISTORIE MIŁOSNE
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
BADANIE ŻYCIA I LUDZI
by nie mówić przyjaciółce, że ona bywa u mnie. Drugi raz prosiłam jedną z moich pacjentek, by mi powiedziała nazwę perfum, które używa, bo jedna Pani chce sobie kupić takich „po co ona ma mieć te co ja” odrzekła i nie powiedziała. Przyjeżdżał do mnie pewien pan, jak mówił o kilka mil od Warszawy, dawał mi zawsze rady, raz mi przywiózł narzędzia paryzkie do manicure, ale żeby o tem nikomu nie mówić, dziwnem mi się zdawało przyjąć od nieznajomego człowieka, powiedziałam, że powiem właśnie wszystkim, bo tak mało jest dających, i dziwnem mi się to wydało trzymać to w tajemnicy; jednocześnie przyjeżdżała do mnie jakaś pani, zaraz jej powiedziałam o tem. Wychodzę siedzą razem w dorożce, dowiedziałam się że to małżeństwo; czy to zakłóciło ich spokój, nie wiem dosyć że ich więcej u siebie nie widziałam. Mieć do czynienia z dobrze wychowanymi ludźmi to się jest zawsze mniej obrażonym jak z gminem. Przyszedł do mnie stary jakiś …, by mu massować nogę, ale nie wiedziałam że to tylko pretekst, bo nie byłam jeszcze w takim wypadku. Kiedy zaczęłam massowanie w okamgnieniu rozebrał się do koszuli; i gdyby nie moja siła, byłby wykonał ruch moją rękę zgodny z kodeksem, ale nie moralnym, natychmiast wyszłam z pokoju i przeczekałam póki się ten pan przypuszczalnie mógł ubrać i kazałam go wyprowadzić służącej. Wtenczas byłam rzeczywiście wściekłą, że człowiek który mnie nie zna w życiu nie widział, na pewniaka idzie, że zapłaci i zabawi się. W dwa miesiące potem, służąca powiada mi, że jakiś pan jest w kuchni, który ma do mnie interes, było to wieczorem, kazałam wejść frontem, patrzę ten łotr bezczelny, nie zraził się ośmielił się przyjść raz jeszcze, myśląc, że się uda, albo że się wtenczas droczyłam, zachowałam zimną krew, udałam jakbym go w życiu
Komentarze
PERFUMY. W ciągu XIX wieku używanie perfum w Europie i Stanach Zjednoczonych stawało się coraz bardziej popularne, a ich wytwarzaniem zaczęły zajmować się wyspecjalizowane firmy budujące ówczesny przemysł piękności. Najpierw rewolucja francuska, potem wojny napoleońskie sprawiły, że przemysł perfumiarski przestał być domeną francuską. Równie prężnie zaczął rozwijać się w Anglii i w rezultacie w drugiej połowie stulecia funkcjonowały jego dwie stolice: Paryż i Londyn. W Stanach Zjednoczonych wytwarzaniem perfum zajmowali się przede wszystkim emigranci, wykorzystujący importowane z Francji olejki zapachowe (Geoffrey Jones, Beauty Imagined. A History of the Global Beauty Industry, Oxford 2010, s.15). Na ziemiach polskich największy prestiż miały perfumy francuskie. Dostępne były w aptekach i drogeriach, których prowadzenie wymagało koncesji i podlegało nadzorowi służb medycznych (Wioletta Jankowiak, Kosmetyki w praktyce aptecznej i przemysłowej na ziemiach polskich do roku 1939, rozprawa doktorska, Poznań 2015, s. 15). Bardzo długo takie same perfumy były używane zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Postępujący w Europie w ciągu XIX wieku wzrost standardów czystości ciała sprawiał, że mężczyźni zaczęli rezygnować z używania perfum na rzecz wody kolońskiej, pachnących mydeł toaletowych i olejków do włosów. Jednocześnie następował proces różnicowania zapachów na męskie – ostrzejsze i kobiece – słodkie, kwiatowe (Geoffrey Jones, Beauty Imagined…, s. 24). Perfumy były towarem luksusowym i kosztownym. Dlatego używanie ich w nadmiarze kojarzone było z kokieterią i ostentacyjną dbałością o ciało. W ten sposób traktowała je Strumff, opisująca jedną z pacjentek jako „wyperfumowaną coquette”, a w innym miejscu narzekająca na ich duszny zapach. „Kupować trzeba perfumy (pachnidła) jak najlepsze i używać w małej ilości” – doradzał doktor Józef Bogdanik, autor popularnego poradnika (Kult piękności i zdrowia, Kraków 1919, s. 14).
MANICURE. Termin manicure wszedł do powszechnego obiegu pod koniec XIX wieku, kiedy w poradnictwie dotyczącym higieny i pielęgnacji ciała zaczęto podkreślać potrzebę nadania formy paznokciom dłoni. Oznaczał on zabiegi obejmujące przycinanie paznokci, modelowanie ich kształtu, wygładzanie i polerowanie. W modzie były paznokcie o naturalnym odcieniu, dobrze wypolerowane, lekko błyszczące. Dbano o nie przede wszystkim domowymi sposobami. XIX-wieczne książki kucharskie i poradniki domowe zawierały przepisy na „farby” nadające paznokciom pożądany różowy odcień. Wyrabiano je na bazie tlenku cyny, karminu, lawendy i olejku bergamotowego. W latach 70. XIX wieku w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej w sprzedaży zaczęły pojawiać się gotowe „proszki polerujące”, jak na przykład Hyglo Nail Polish Paste firmy Graf (Lisa Eldridge, Face paint: historia makijażu, przeł. B. Zandman, Kraków 2017). Na ziemiach polskich na początku XX wieku firma Paszkowskiego reklamowała „błyszczyk do paznokci”. Warszawskie Laboratorium Chemiczne produkowało natomiast pastę do „emaliowania paznokci” („Kosmetyka” 1904). Produkcją środków do pielęgnacji paznokci zajmowało się wielu pomniejszych wytwórców, wykorzystując do tego celu rozmaite składniki. Dopiero w połowie lat 30. XX wieku została ona objęta nadzorem farmaceutycznym (Wioleta Jankowiak, Kosmetyki w praktyce aptecznej i przemysłowej na ziemiach polskich do roku 1939, rozprawa doktorska, Poznań 2015, s. 78). Pierwsze kolorowe lakiery do paznokci pojawiły się w latach 20. wraz z upowszechnieniem szybkoschnącej nitrocelulozy, używanej pierwotnie do lakierowania samochodów. Od początku XX wieku zaczęły upowszechniać się przyrządy do pielęgnacji paznokci: nożyczki i pilniki, a w 1917 roku powstał pierwszy zestaw do domowego manicure. Jednocześnie, zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn popularność zyskiwało korzystanie z usług profesjonalistów. Zajmowały się tym przede wszystkim kobiety – pracujące w domach klientów, a z czasem coraz częściej w salonach kosmetycznych. Zawód manicurzystki był słabo płatny i od początku nie cieszył się dobrą opinią. Manicurzystki były oskarżane o niedbałość, plotkarstwo i drobne kradzieże. Praca w salonie kosmetycznym miała ponadto sprzyjać rozluźnieniu obyczajów. A ponieważ z usług manicurzystek korzystali również mężczyźni – zawód kojarzony był z pokątną prostytucją (Julie A. Willett, „Hands Across the Table”: A Short History of the Manicurist in the Twentieth Century, „Journal of Women’s History” 2005, nr 3, s. 61–63). W dwudziestoleciu międzywojennym polska prasa kobieca krytykowała krzywdzące stereotypy narosłe wokół manicurzystek, a ich męską klientelę oskarżała o „nagabywanie” (np. Cecylia Niemyska, Zły fach, „Kobieta Współczesna” 1930, nr 2; Danuta Zierska, Manicurzystka chce być sobą!, „Wiadomości Kobiece” 1934, nr 37). W 1931 roku Tadeusz Boy-Żeleński zwracał uwagę na mizerię zawodu, pisząc o „girlasach”, manicurzystkach, stenotypistkach, które według opinii publicznej „miłością” miały dorabiać na pończoszki (Stwórzcie polskie gejsze!, „Wiadomości Literackie” 1931, nr 44).
PROSTYTUCJA. Język opisujący prostytuujące się kobiety był w XIX wieku niezwykle zróżnicowany, a zarazem odzwierciedlający stosunek do tego zjawiska. Najczęstsze było, uchodzące do dziś za neutralne, słowo „prostytutka”. Pejoratywnie nacechowane określenia, obecne także w tekstach publicystycznych, to: kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki czy damy kameliowe. Nazwy nadawano zależnie od pozycji danej kobiety – na przykład słowa „kokota”, „demimondka” czy „dama kameliowa” oznaczały luksusowe prostytutki czy po prostu kobiety utrzymywane przez zamożnych kochanków. Kobiety takie mogły żyć równocześnie z kilkoma zamożnymi sponsorami lub utrzymywać z jednym długotrwałe relacje seksualne wręcz przypominające małżeństwo, oparte na wymianie (niekoniecznie tylko) seksu za koszty (często luksusowego) życia (utrzymanki). Te przeważnie zadbane kobiety miały pieniądze na usługi takie jak masaż. Pamiętnik Marii Jadwigi Strumff świadczy o tym, że była ona świadoma przynależności do tej kategorii niektórych jej pacjentek lub je o to podejrzewała. Prostytucja była na przełomie XIX i XX wieku na terenie zaboru rosyjskiego legalna, choć oczywiście otaczało ją społeczne tabu i prawne regulacje, których oficjalnym celem było zapobieganie chorobom wenerycznych, a nieoficjalnym – jak można przypuszczać – nękanie i stygmatyzowanie prostytutek. Reglamentacja prostytucji, z którą mamy wówczas do czynienia w zaborze rosyjskim, była rozpowszechnionym w Europie systemem kontroli prostytucji. Można było uprawiać ją w domach publicznych; prostytutki mogły być także zarejestrowane jako samodzielne, ale musiały regularnie uzyskiwać wpis do książeczki badań. Starano się je rejestrować i poddawać kontroli medycznej raz na dwa tygodnie. Jeśli w trakcie badania ginekologicznego zarejestrowana kobieta została uznana za chorą na syfilis lub inną chorobę weneryczną, kierowano ją na przymusowe leczenie do szpitala (w Warszawie był to szpital św. Łazarza). By otworzyć dom publiczny, trzeba było mieć pozwolenie władz miasta. Prostytutki miały prawo do środków czystości i ubrań; prawo zakazywało bicia ich i zmuszania do stosunku. Zatrudnianie dziewcząt poniżej osiemnastego roku życia było nielegalne, ale w praktyce nagminne. W domach publicznych Warszawy trzy czwarte dziewcząt miało od piętnastu do dziewiętnastu lat, a te pracujące na ulicy częściej były młodsze, nawet trzynastoletnie. Do dziewcząt w domach publicznych przychodził lekarz i badał je na miejscu, te pracujące samodzielnie musiały zgłosić się do szpitala, a jeśli tego nie zrobiły, na miejsce siłą doprowadzała je policja. Prawdziwy „problem” dla władz, policji i lekarzy stanowiły prostytutki „pokątne”, jak je nazywano, czyli kobiety, które dorabiały prostytucją do głodowych pensji w służbie czy szwalni. Według alarmistycznych artykułów prasowych kobiet tych miało być nawet pięćdziesiąt tysięcy w samej Warszawie, choć z danych, które publikowała „Gazeta Lekarska” w 1871 roku, ze szpitala zajmującego się leczeniem chorób wenerycznych w Warszawie, wynika, że w latach 1867–1869 liczba prostytutek w Warszawie zwiększyła się z 727 do 967. Według Franciszka Giedroycia, lekarza ze szpitala wenerycznego św. Łazarza w Warszawie, opierającego się na księgach szpitalnych i wykazie Komitetu Lekarsko-Policyjnego, w latach 1882–1890 w mieście pracowało około 1,400 lub 1,900 kobiet, z czego większość (np. w 1890 roku 80 proc.) samodzielnie. Większość dziennikarzy i aktywistów uległa panice moralnej. Przekonywali o ogromnej liczbie prostytutek pracujących w Warszawie, opierając się na zupełnie niewiarygodnych statystykach. Od lat 60. XIX wieku istniały zorganizowane w każdym powiecie Komisje Lekarsko-Policyjne, które zajmowały się prowadzeniem obław na „rozpustne kobiety”. Specjalne komitety policyjne inwigilowały kobiety z klas niższych, a te najbardziej według nich podejrzane aresztowano. Każda kobieta, która spacerowała po ulicy sama, a tym bardziej po zmroku, mogła być posądzona o pokątną prostytucję i doprowadzona na przymusowe badanie do najbliższego lazaretu, a następnie aresztowana lub wychłostana. Kobiety z klasy robotniczej, które zostały uwiedzione albo zgwałcone, często nie widziały innej drogi zarobkowania niż prostytucja. Opinia publiczna była bezlitosna, podobnie jak prawo. „Reglamentacja traktuje kobietę jak rzecz” – pisała Maria Turzyma, redaktorka naczelna „Nowego Słowa” – „tu panem życia i śmierci dla kobiety jest policjant. Jeśli raz jeden dostała się w ręce policji, już jest żywcem pogrzebana” (I Zjazd Kobiet, „Nowe Słowo” 1905, nr 20). Do takiego rejestru łatwo było trafić, wypisać się z niego prawie się nie dało. Większość legalnych prostytutek stanowiły młode dziewczyny z proletariatu. „Pracownica ma dwie drogi do wyboru” – pisał w feministycznym „Nowym Słowie” lekarz Stanisław Kelles-Krauz – „nędzę lub sprzedawanie swego ciała. Wybiera zwykle tę ostatnią i wstępuje też do szeregu prostytutek” (Półśrodki, „Nowe Słowo” 1902, nr 19, s. 458) Według dostępnych danych statystycznych, opublikowanych w 1889 roku przez rosyjski Centralny Komitet Statystyczny, prostytutki często były sierotami, które straciły przynajmniej jednego rodzica. Na ogół kobiety pracowały w tym zawodzie krótko. W 1889 roku w Królestwie Polskim ponad 70 proc. dziewczyn pracowało w zawodzie mniej niż pięć lat. Narracja na temat powodów podjęcia tej pracy zwykle dzieliła się na dwa nurty. W jednym twierdzono, że prostytutki to kobiety zepsute moralnie, które do podjęcia tego zawodu pcha wrodzona rozwiązłość, lenistwo i niezdolność do myślenia perspektywicznego. Kobiety dobrowolnie świadczące usługi seksualne za pieniądze były w dyskursie publicznym i medycznym często oskarżanie o choroby psychiczne, szczególnie moral insanity – czyli brak zdolności do rozumienia i działania w zgodzie z wartościami moralnymi i histerię. Pisali o tym lekarze, specjaliści od zdrowia publicznego, tacy jak Franciszek Giedroyć, i lekarze zajmujący się opieką nad prostytutkami, jak Maria Grzywo-Dąbrowska. Teorie moral insanity pojawiały się w tekstach kryminologów antropologicznych, takich jak Cesare Lombroso albo Paulina i Benjamin Tarnowscy. W kontrdyskursie (przyjmowanym szczególnie przez emancypantki) prostytutki przedstawiano jako ofiary nędzy i głodu, a często także oszustw „handlarzy żywym towarem”, czyli mężczyzn (zwykle Żydów), rekrutujących młode dziewczyny do pracy za granicą, a następnie sprzedających je do domów publicznych. W rozumieniu emancypantek prostytutka zawsze była ofiarą – wskutek okoliczności czy wprost – z powodu męskiego pożądania i patriarchalnej kultury. Należało jej pomóc porzucić tę profesję. Jednocześnie w dyskursie tym prostytutki, szczególnie te z klasy robotniczej, umożliwiały mężom kobiet z klasy wyższej zaspokajać swoje potrzeby seksualne poza domem. W tym sensie wspierały zwalczaną przez emancypantki „podwójną moralność”. Przy okazji także prostytutki oskarżane były o roznoszenie chorób przenoszonych drogą płciową, czyli bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia mieszczańskich żon i ich dzieci. Ta wieloczynnikowa diagnoza społeczna sprawiała, że, jak pisała Magdalena Gawin, „feministki były bez wyjątku zwolenniczkami abolicji. Chciały zamknięcia domów publicznych, zaostrzenia kar dla stręczycieli i szeroko zakrojonych kampanii społecznych zwiększających świadomość społeczną w tym temacie”. Prostytutki nazywano także „białymi niewolnicami”, by podkreślić, że ich los był równie fatalny jak los czarnych niewolników w krajach takich jak Stany Zjednoczone. „Białe niewolnice” miały być ofiarami „handlu żywym towarem”, czyli wywożenia przez zorganizowane grupy przestępcze niczego niepodejrzewających młodych kobiet do przymusowej pracy seksualnej w Ameryce Południowej i Stanach Zjednoczonych. Panika związana z „handlem żywym towarem” miała wydźwięk antysemicki, ponieważ o porwania oskarżano zwykle polskich Żydów. O „niewolnicach” pisano też, by podkreślić ich rozpaczliwe położenie (zgodnie z narracją, że powodem tej profesji jest jedynie nędza albo choroba psychiczna). Stanisław Kijewski stwierdził w feministycznym „Sterze” w 1910 roku: „współczesna biała niewolnica to biedna istota ludzka, pozbawiona godności, szacunku i wszelkich środków do uczciwego, normalnego życia. To ta nieszczęsna, pohańbiona prostytutka, o której się nie mówi w przyzwoitym towarzystwie, która odepchnięta i wzgardzona rzuconą jest w niewolę z jednej strony (…) nędzy, chłodu i głodu, a z drugiej – w niewolę chuci zmysłowej współczesnego mężczyzny” (Z życia współczesnej niewolnicy, „Ster” 1910, nr 11–12, s. 358). Refleksja Zofii Nałkowskiej, w jej debiutanckiej powieści Kobiety, różni się od narracji znanych z prasy: „Przecież to bardzo proste: kokota sprzedaje się jednorazowo – i lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka, nawet pensjonarka z domu publicznego, ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (chociaż do śmierci nie zrozumiem, jaki logiczny związek zachodzić może między ilością kochanków i żądaniem poszanowania w kobiecie praw ludzkich), i że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt, że pierwsza umrzeć może na syfilis, a druga przy dziecku – albo – o ile z powodu braku posagu nie dostanie męża – na blednicę czy suchoty” (Kobiety, Warszawa 1976, s. 121–122; A. Dubrowski, Prostitucija v Rossijskoj imperiipo obsledovaniju 1-go avgusta 1889 g., S. Petersburg 1891; Magdalena Gawin, Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego, Warszawa 2003; Franciszek Giedroyć, Prostytutki jako źródło chorób wenerycznych w Warszawie (w ciągu ostatnich lat kilku), Warszawa 1892; Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004; Alicja Urbanik-Kopeć, Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, Warszawa 2021).